Twierdza pod Górą Carbon

Z ArkadiaWiki
Jump to navigation Jump to search

Wstęp

Panujaca nad zachodnią częścią masywu Mahakamskiego, strzegąca traktu przezeń wiodacego Twierdza pod Górą Carbon jest największą i najstarszą spośród znajdujących się w masywie twierdz. To pod Carbonem swoją siedzibę ma sprawujący władzę na całości terytorium masywu Starosta Mahakamski, tu też odnaleźć można siedziby Stowarzyszenia Krasnoludów Mahakamskich oraz Stowarzyszenia Gnomich Wynalazców oraz dołączyć do klubu górników. Twierdza generalnie dzieli się na dwa poziomy górny zamieszkiwany przez krasnoludy i dolny zwany Gnomim Miastem, który za swą siedzibę obrały gnomy.

Cytaty z literatury

Regis nagle dał wyraz zdziwieniu, gdy okazało się, że finalnym celem wędrówki nie jest enklawa masywu Mahakam, odwieczna i bezpieczna krasnoludzka siedziba. Zoltan, który zrobił się jeszcze gadatliwszy od Jaskra, oświadczył, że do Mahakamu nie wróci pod żadnym pozorem, i dał upust swej niechęci wobec panujących tam porządków, zwłaszcza zaś wobec polityki i absolutnej władzy starosty Mahakamu i wszystkich krasnoludzkich klanów, Brouvera Hooga.
— Stary grzyb! – wrzasnął i napluł w palenisko piecyka. – Spojrzysz i nie wiesz, żywy czy wypchany. Prawie się nie rusza, i dobrze, jako że pierdzi przy każdym poruszeniu. Nie sposób zrozumieć, co gada, bo mu się broda z wąsami skleiła zeschłym barszczem. Ale rządzi wszystkim i wszystkimi, wszyscy muszą tańczyć, jak zagra...
— Trudno jednak twierdzić, by polityka starosty Hooga była zła – wtrącił Regis. – To dzięki jego zdecydowanym akcjom krasnoludy odłączyły się od elfów i nie walczą już wspólnie ze Scoia'tael. A dzięki temu ustały pogramy, dzięki temu nie doszło do karnej ekspedycji na Mahakam. Spolegliwość w kontaktach z ludźmi przynosi owoce.
— Gówno prawda – Zoltan wychylił menzurkę. – W sprawie Wiewiórek staremu piernikowi nie szło o żadną spolegliwość, lecz o to, że zbyt wielu młodzików rzucało robotę w kopalniach i kuźniach, przyłączało się do elfów, by w komandach zażyć swobody i męskiej przygody. Gdy zjawisko urosło do rozmiarów problemu, Brouver Hoog wziął gówniarzy w twarde karby. Gdzieś miał zabijanych przez Wiewiórki ludzi i bimbał na represje, spadające z tego tytułu na krasnoludów, w tym i na wasze osławione pogromy, bo krasnoludów osiadłych w miastach uważa się za odszczepieńców. Co się zaś tyczy zagrożenia w postaci karnych ekspedycji na Mahakam, to nie rozśmieszajcie mnie, mili moi. Nijakiego zagrożenia nie ma i nie było, bo żaden z królów nie ośmieliłby się ruszyć Mahakamu nawet palcem. Więcej wam powiem: nawet Nilfgaardczycy, gdyby udało im się opanować otaczające masyw doliny, Mahakamu ruszyć się nie ośmielą. Wiecie, dlaczego? Powiem wam: Mahakam to stal. I nie byle jaka. Tam jest węgiel, tam są magnetytowe rudy, nieprzebrany pokład. Wszędzie indziej aby sama darniówka.
— I technika jest w Mahakamie – wtrącił Percival Schuttenbach. – Hutnictwo i metalurgia! Wielkie piece, nie jakieś tam zasrane dymarki. Młoty wodne i parowe...
— Masz, Percival, golnij sobie – Zoltan podał gnomowi napełnione znowu naczynie. – bo zanudzisz nas tą twoją techniką. Wszyscy wiedzą o technice. Ale nie wszyscy wiedzą, że Mahakam eksportuje stal. Do Królestw, ale i do Nilfgaardu też. A jeśli nas kto palcem tknie, zniszczymy warsztaty i zalejemy kopalnie. A wówczas bijcie się, ludzie, ale na dębowe pały, krzemienie i ośle szczęki.
(...)
— A jednak w Mahakamie jest bezpieczniej niż w miastach – zauważył Regis. – Miasta mogą w każdej chwili pójść z dymem. Rozumniej byłoby przeczekać wojnę w górach.
— Komu wola, niech tam idzie – Zoltan naczerpnął z cebra. – Mnie milsza swoboda, a w Mahakamie jej nie uświadczysz. Nie wyobrażacie sobie, jak wygląda władza starego. On zabrał się ostatnio za regulację spraw, jak to nazywa, społecznych. Dla przykładu: wolno nosić szelki azali nie. Jeść karpia od razu czy czekać, aż się galareta zetnie. Jest li gra na okarynie zgodna z naszą wielowiekową krasnoludzką tradycją azali to zgubny wpływ zgniłej i dekadenckiej kultury ludzi. Po ilu latach pracy można złożyć wniosek o przydział stałej żony. Którą ręką się podcierać. W jakiej odległości od kopalni dozwala się gwizdać. I temu podobne sprawy o żywotnym znaczeniu. Nie, chłopcy, ja nie wracam pod górę Carbon. Nie mam ochoty spędzić życia na przodku w kopalni. Czterdzieści lat na dole, o ile wcześniej nie pierdyknie metan.

• Chrzest ognia, str. 131-133