Szczury Pustkowi
Szczury Pogranicza jak mówią sami o sobie jego członkowie to nieoficjalny klub, który powstał na jesieni 2021r. Skupia wszelkiej maści outsiderów, wyrzutków i banitów bez stowarzyszeń, którym przewodzi Zetu Nacht. Skonfliktowani ze światem próbują przeżyć w nim zajmując się szemranymi interesami i rozbojami.
Szczurze mięso.
-Jadls juz kdhyys shuzee mhhso? - bulgoczace i przebite przez kly, gardlo Johanna, zadrgalo w kolejnym wysilku.
Tej gwiazdzistej nocy wyniesli go z pola, wciagneli w pierwsze drzewa, by skonal. Johann jednak jak zawsze za duzo mowil. Poznali go dobrze podczas minionych, krwawych tygodni. Poznali sie dobrze wszyscy. Polaczeni w przez przypadek, rzucali sie w amok walki o przetrwanie i pozostalo ich zaledwie kilku.
Banda szubrawcow, mordercow i psow wojny, wypuszczonych na wolnosc więzniow, zaciagnietych do jednej z wielu kompani karnych krolestwa Kaedwen. Spuszczeni ze smyczy postanowili jednak robic cos więcej niz kasac wroga. Pozbawieni kontroli, zdani tylko na siebie. Zdziczale zwierzeta, przesiakniete nienawiscia do swiata i tych ktorzy ich, odrzucili i zapomnieli. O dziwo, przeżyli i znalezli sobie nowy cel...
Snieg juz od dni zalegal na wymeczonej glebie krolestw polnocy, jasnym puchem zakryl krew, lasy i łąki. Śnieżne zamiecie wygnały ptactwo znad pól beznadziejności. Na polach bitew zakrolowaly czworonogi, wilki i psy. I szczury.
-Jadhhes juz khhdy shzzczurze mhhso, Zuhhb? - gardło, przebite w conajmniej czterech miejscach bulgotało krwią. Z glębokich dziur sączyła się czerwona, ciepła krew, splywając obficie po jasnej szyi na pokrytą sniegiem ziemię. Siedzący i pochylajacy się nad nim rudowłosy i otyły krasnolud, wydawał się nic sobie nie robić z nędznego stanu towarzysza. Zarośnięty, śmięrdzący, na wpół oszalaly, ubrany w jasne skóry wilków, zarechotal patrząc człowiekowi prosto w oczy.
- Jesteś juz trupem, Johann, jesteś martwy. Jak sierżant Doman. Pamiętasz go? - wychrypiał krasnolud. Przez chwilę zdawało się, iz umierający nie odpowie...
- Chalczal jak pies, skuhlwesyn... i wołał mamę... - gardło człowieka zabulgotalo przeraźliwie a usta wypluwały za każdym, strasznie zniekształconym słowem, ciemną krew.
- Naciełeś go jak świnię, pamiętasz to?
Ranny jednak nie odpowiedział, jego oczy zastygły na chwilę nieruchomo. Szare, zimne, osadzone w pokrytej ciemnym zarostem, chudej twarzy mordercy. Wpatrzył się w siedzącego nad nim krasnoluda.
- Pamietasz skurwysynu? Naciełes go jak świnie. Zdychał przez Ciebie kawal czasu. Wołal swój dom, chciał do matki, która tam gdzieś na niego czekala - Krasnolud przykucniety nad nim wydawał się cieszyć meką konajacego.
- Widzisz gnoju, smierdzący słomą, pierdolony wieśniaku z północnego Aedirn, on tam szczezł dzięki Tobie. Tak samo jak ta rodzina w Fararth, ktorą zarżneliśmy na twoje słowo.
- zhdyham jak pies... ja kuhlhwa zghyham. Zhhurp... – człowiek charkotał przez pocharatane gardło.
- a wieś Gablanth, którą spaliliśmy dzięki twojemu donosowi, który złożyłeś naczelnemu armii Kaedwen?
- naggghrlezalo sie skhhhllwesynom - konający zarechotał a z jego gardła wydobyła się bulgocząca, spieniona krew.
- Zdychaj Psie. I tylko psy nad tobą zawyją.
W ciemności błysneło krótkie ostrze. Wbiło się w pierś żywego trupa. Powłoka drgnęła, ręce i nogi zatrzepotały na pokrytym krwią sniegu. Ciało zanieruchomiało po chwili.
-Tylko psy spiewają psom wojny. - cichym szeptem powtórzył kat.
Postać, wstala, rozprostowała swe szerokie bary, przykryte wilczymi skórami. Poryta bliznami twarz zwrociła sie w stronę cichego dowódcy, stojącego nieopodal, pośród drzew ciemnego lasu.
- Umarl tak jak powinien, jak szczur. Bez chwały, bez rozgłosu, posród swoich.
- Kontynuuj - rzekła krępa i brodata sylwetka dowodcy.
Z pomiedzy drzew wylonilly sie kolejne postacie, mijajac cialo po kolei spluwaly na snieg u stop trupa. W przeciągu paru minut cnieboszczyk pozbawiony został rownież broni i podróżnej torby.
- Tortuga. - Glos dowódcy zwrocił sie do mijajacej ciało czarnoskórej postaci odzianej w grube skóry, czapkę uszatkę i uzbrojonej w zagięta szablę. Mężczyzna przystanoł oczekując na rozkazy.
-Psy zaprowadzą właściciela za śladem, prosto do ciała. Jesli wejdzie w las, tedy jest nasz. Weź Rudobrodego i odetnijcie mu drogę od domostwa. Żywcem weżcie jeśli szansa będzie. Zagrode po cichu weźmiemy dzięki niemu, otworzy nam boczną furtę. Czerwononosy i ja odetniemy mu drogę w głąb lasu.
- Szansa będzie. - Powiedział przystojny czarnoskóry mężczyzna zwany Tortugą. W półmroku błysnęły jego białe zęby. Uśmiech bynajmniej nie należał do przyjemnych.
Postacie oddalily sie od zakrytego krwia ciala.
Gospodarz ruszyl w pole, znalezc rannego, pogryzionego, chcac ugoscic go w swym domu, wynagrodzic mu jakos poniesione szkody.
Na pobliskim polu zawył wilk, dziki pies. Poczuł smierć, krew, ruszył wiec zgodnie ze swym instynktem.
Gwiaździsta noc zdawała się nie mieć końca...
| Kluby na Arkadii: | |
|---|---|
|
Wyznaniowe: Kluby zarządzane przez graczy: |