Shaerrawedd

Z ArkadiaWiki
Jump to navigation Jump to search

Shaerrawedd było elfim miastem skupionym wokół pałacu Aelirenn, które od dawna jest opuszczone i w ruinie. Jednoznacznie kojarzące się z wojną elfów z ludźmi i masakrą elfów, która miała tu miejsce. Kluczowy punkt w historii Ishtar, dla wojowników Scoia'tael symbol bohaterskiej walki o honor i wolność. Różne grupy często w diametralnie różny sposób odczytują znaczenie tego miejsca. Na Arkadii strzeżone przez komanda Wiewiórek i ukryte głęboko wśród lasów, które uważa się za nawiedzone przez duchy.

U Sapkowskiego nie było napisane, że Shaerrawedd było miastem – mowa tylko o kompleksie pałacowym. Tekst pozostawia jednak trochę miejsca na interpretację i dopowiedzenia.

Ksiazki.png
Poniżej opisane jest tło literackie na którym MUD bazuje.
Oznacza to, że podane tu informacje mogą nie mieć przełożenia na kod Arkadii, lub nawet w szczegółach mijać się z nim, służą za to lepszej orientacji w atmosferze świata gry i odgrywaniu postaci.

— Spójrz – Geralt wstrzymał konia. – Spójrz, Ciri.

— Co to jest? – westchęła.

—Shaerrawedd.

Przed nimi, jak daleko pozwalał widzieć las, piętrzyły się gładko ociosane bloki granitu i marmuru o stępionych, zaokrąglonych przez wichry krawędziach, ozdobione wzorami wyługowanymi przez deszcze, spękane, potrzaskane przez mrozy, porozsadzane korzeniami drzew. Wśród pni błyskały bielą złamane kolumny, arkady, resztki fryzów oplecione bluszczem, otulone grubą warstwą zielonego mchu.

— Tu był... zamek?

— Pałac. Elfy nie budowały zamków. Zsiądź. Konie nie poradzą sobie wśród gruzów.

— Kto zniszczył to wszystko? Ludzie?

— Nie. Oni. Zanim odeszli.

— Dlaczego to zrobili?

— Wiedzieli, że już tu nie wrócą. To było po drugim starciu między nimi a ludźmi, ponad dwieście lat temu. Przedtem wycofując się zostawiali miasta nie tknięte. Ludzie budowali na elfich fundamentach. Tak powstały Novigrad, Oxenfurt, Wyzima, Tretogor, Maribor, Cidaris. I Cintra.

— Cintra też?

— Potwierdził skinieniem głowy, nie odrywając wzroku od ruin.

— Odeszli stąd – szepnęła Ciri – ale teraz wracają. Dlaczego?

— Żeby popatrzeć.

— No co?

Bez słowa położył jej dłoń na ramieniu, popchnął lekko przed siebie. Zeskoczyli z marmurowych schodów, zeszli niżej, przytrzymując się sprężystych leszczyn, kępami przebijających się z każdej wyrwy, z każdej szczelniny w omszałych, spękanych płytach.

— Tu było centrum pałacu. Jego serce. Fontanna.

— Tu? – zdziwiła się, patrząc na zbity gąszcz olch i białe pnie brzóz wśród niekształtnych brył i bloków. – Tutaj? Tutaj nic nie ma.

— Chodź.

Strumień zasilający fontannę musiał często zmieniać koryto, cierpliwie i nieustannie podmywał marmurowe bloki i alabastrowe płyty, te zaś osuwały się, tworząc tamy, znów kierując nurt w inną stronę. W rezultacie cały teren pocięty był płytkimi jarami. Gdzieniegdzie woda spływała kaskadami po resztkach budowli, omywając je z liści, piachu i ściółki – w tych miejscach marmur, terakota i mozaika wciąż tryskały kolorem i świeżością, jak gdyby leżały tu od trzech dni, a nie dwóch stuleci.
Geralt przeskoczył strumień, wszedł pomiędzy resztki kolumn. Ciri podążała za nim. Zeskoczyli ze zrujnowanych schodów, schylając głowy weszli pod nietknięty łuk arkady, na wpół zagrzebanej w wale ziemnym. Wiedźmin zatrzymał się, wskazał ręką. Ciri westchnęła głośno.

Z barwnego od potłuczonej terakoty rumowiska wyrastał wielki krzak róż, obsypany dziesiątkami przepięknych białoliliowych kwiatów. Na płatkach połyskiwały krople rosy, błyszczące jak srebro. Krzak oplatał pędami dużą płytę z białego kamienia. A z płyty spoglądała na nich smutna urodziwa twarz, której delikatnych i szlachetnych rysów nie zdołały zamazać i rozmyć ulewy i śniegi. Twarz, której nie zdołały zeszpecić dłuta grabieżców wydłubujących z płaskorzeźby złote ornamenty, mozaikę i szlachetne kamienie.

— Aelirenn. – powiedział Geralt po długim milczeniu.

— Jest piękna. – szepnęła Ciri, chwytając go za rękę. Wiedźmin jakby tego nie zauważył. Patrzył na rzeźbę i był daleko, daleko, w innym świecie i czasie.

— Aelirenn – powtórzył po chwili. – Przez krasnoludów i ludzi nazywana Elireną. Poprowadziła ich do walki dwieście lat temu. Starszyzna elfów była temu przeciwna. Wiedzieli, że nie mają szans. Że mogą nie podnieść się po klęsce. Chcieli ratować swój lud, chcieli przetrwać. Postanowili zniszczyć miasta, wycofać się w niedostępne, dzikie góry... i czekać. Elyf są długowieczne, Ciri. Według naszej miary czasu, prawie nieśmiertelne. Ludzie wydawali się im czymś, co przeminie jak susza, jak sroga zima, jak plaga szarańczy, po których przychodzi deszcz, wiosna, nowy urodzaj. Chcieli przeczekać. Przetrwać. Postanowili zniszczyć miasta i pałace. W tym i ich dumę – piękne Shaerrawedd. Chcieli przetrwać, ale Elirena... Elirena poderwała młodzież. Porwali za broń i poszli za nią na ostatni rozpaczliwy bój. I zmasakrowano ich. Bezlitośnie zmasakrowano.
Ciri milczała, wpatrzona w piękne i martwe oblicze.

— Ginęli z jej imieniem na ustach – podjął cicho wiedźmin. – Powtarzając jej wezwanie, jej krzyk, ginęli za Shaerrawedd. Bo Shaerrawedd było symbolem. Ginęli za kamień i marmur... i za Aelirenn. Tak jak im obiecała, ginęli godnie, bohatersko, z honorem. Ocalili honor, ale zgubili skazali na zagładę własną rasę. Własny lud. Pamiętasz, co mówił ci Yarpen? Kto panuje nad światem, a kto wymiera? Wyjaśnił ci to grubiańsko, ale prawdziwie. Elfy są długowieczne, ale wyłącznie ich młodzież jest płodna, tylko młodzież może mieć potomstwo. A prawie cała elfia młodzież poszła wówczas za Elireną. Za Aelirenn, za Białą Różą z Shaerrawedd. Stoimy wśród ruin jej pałacu, przy fontannie, której plusku słuchała wieczorami. A to... to były jej kwiaty.

Ciri milczała. Geralt przyciągnął ją do siebie, objął.

— Czy teraz wiesz, dlaczego Scoia'tael byli tu, czy wiesz, na co chcieli popatrzeć? I czy rozumiesz, że nie wolno dopuścić, by elfia i krasnoludzka młodzież ponownie dała się zmasakrować? Czy rozumiesz, że ani mnie, ani tobie nie wolno przyłożyć ręki do tej masakry? Te róże kwitną cały rok. Powinny zdziczeć, a są piękniejsze niż róże z pielęgnowanych ogrodów. Do Shaerrawedd, Ciri, wciąż przychodzą elfy. Różne elfy. Te zapalczywe i głupie, dla których symbolem jest spękany kamień. I te rozumne, dla których symbolem są te nieśmiertelne, wiecznie odradzające się kwiaty. Elfy, które rozumieją, że jeśli wyrwie się ten krzak i wypali ziemię, róże z Shaerrawedd nie rozkwitną już nigdy. Czy rozumiesz to?

Kiwnęła głową.

— Czy rozumiesz teraz, czym jest neutralność, która tak cię porusza? Być neutralnym to nie znaczy być obojętnym i nieczułym. Nie trzeba zabijać w sobie uczuć. Wystarczy zabić w sobie nienawiść. Czy zrozumiałaś?

— Tak – szepnęła. – Teraz zrozumiałam. Geralt, ja... chciałabym wziąć jedną... Jedną z tych róż. Na pamiątkę. Czy mogę?

— Weź – powiedział po chwili wahania. – Weź, aby pamiętać. Chodźmy juź. Wracajmy do konwoju.

• Krew elfów, str. 147-149


Zobacz też