Dies Irae: Różnice pomiędzy wersjami

Z ArkadiaWiki
Jump to navigation Jump to search
 
(Nie pokazano 6 wersji utworzonych przez 2 użytkowników)
Linia 1: Linia 1:
 
=Historia=
 
=Historia=
Po wielu latach działalności Kompanii Czarnego Gryfa, po wielu bitwach rozegranych w całym znanym świecie, po tym jak przez skarbiec kompanijny przewinęło się wiele złota oraz po wykonaniu wielu zleceń, żolnierzom przyszło stawić czoła wielkiemu złu, czarnej jak otchłań magii, dzierżonej przez jednego z szaleńcow, oddających się w objęcia śmierci - nekromantę Xyksina. Na kilka dni przed bitwą do garnizonu przybył jeden tajemniczy człowiek - ubrany na czarno, zakapturzony, chcący rozmawiać jedynie z kapitanem. Jak się okazało, był to wysoki rangą kapłan [[Morr]]a, boga śmierci i snów, zagorzałego wroga nieumarłych. Walka trwała 2 godziny, a wciąż powracające na pół żywe stworzenia stanowiły nie lada problem dla żolnierzy. Straty byly po obu stronach, jednak dzięki szybkiej reakcji jednego z ówczesnych sierżantow oraz bohaterstwa i zdyscyplinowania garstki żolnierzy, Kompania zdołała przedrzeć się przez hordy ożywiencow oraz pokonać straszliwego potwora - Xyrksina. Kilka dni po bitwie dowództwo postanowiło nagrodzić żolnierzy, którzy odegrali znaczną rolę w bitwie. Kapitan awansował sierżanta, dzięki któremu udało sie pokonać wroga oraz przydzielił mu oddział zaufanych osób. Tak oto, obok dwóch innych oddziałów, zrodziła się przyszła gwiazda Kompanii - najmłodszy pluton, nazwany przez Porucznika [[Thazir]]a ibn Fahldan "Dies Irae", co oznacza "Dzień Sądu". Miało to stanowić hołd dla żolnierzy, którzy oddali życie w walce. Gdyby nie oni, mógł to być sądny dzień dla Kompanii Czarnego Gryfa.
+
Po wielu latach działalności Kompanii Czarnego Gryfa, po wielu bitwach rozegranych w całym znanym świecie, po tym jak przez skarbiec kompanijny przewinęło się wiele złota oraz po wykonaniu wielu zleceń, żołnierzom przyszło stawić czoła wielkiemu złu, czarnej jak otchłań magii, dzierżonej przez jednego z szaleńców, oddających się w objęcia śmierci - nekromantę Xyksina. Na kilka dni przed bitwą do garnizonu przybył jeden tajemniczy człowiek - ubrany na czarno, zakapturzony, chcący rozmawiać jedynie z kapitanem. Jak się okazało, był to wysoki rangą kapłan [[Morr]]a, boga śmierci i snów, zagorzałego wroga nieumarłych. Walka trwała 2 godziny, a wciąż powracające na pół żywe stworzenia stanowiły nie lada problem dla żołnierzy. Straty były po obu stronach, jednak dzięki szybkiej reakcji jednego z ówczesnych sierżantów oraz bohaterstwa i zdyscyplinowania garstki żołnierzy, Kompania zdołała przedrzeć się przez hordy ożywieńców oraz pokonać straszliwego potwora - Xyksina. Kilka dni po bitwie dowództwo postanowiło nagrodzić żołnierzy, którzy odegrali znaczną rolę w bitwie. Kapitan awansował sierżanta, dzięki któremu udało się pokonać wroga oraz przydzielił mu oddział zaufanych osób. Tak oto, obok dwóch innych oddziałów, zrodziła się przyszła gwiazda Kompanii - najmłodszy pluton, nazwany przez Porucznika [[Thazir]]a ibn Fahldan "Dies Irae", co oznacza "Dzień Sądu". Miało to stanowić hołd dla żołnierzy, którzy oddali życie w walce. Gdyby nie oni, mógł to być sądny dzień dla Kompanii Czarnego Gryfa.
  
A tak historie oddziału opisał [[Cuglo]]:
+
----
  
''Pogoda byla beznadziejna. Slonce schowane za chmurami dawalo minimalna ilosc ciepla. Z chmur lala sie
+
A tak historię oddziału opisał [[Cuglo]], niestety nigdy nie ukończył tego opowiadania:
''gesta, irytujaca mzawka. Taka pogoda wiosna zdarza sie doprawy rzadko.
 
''-Baaaaaacznosc!!! W szereg, kurwa! - wrzasnal ochryplym glosem nieco podstarzaly, barczysty czlowiek
 
''-W szereg i ani drgnac, bo zatluke! - dodal krzywiac sie lekko z bolu.
 
''Dzien wczesniej Kompania wykonala kolejne zlecenie - zabila smoka, totez
 
''dzisiaj, bez wyjatku kazdy byl rowno skacowany.
 
''-Wiem... ze wam sie nie chce... tak samo jak i mi sie nie chce na was wrzeszczec, pieprzone
 
''nieroby... - ciagnal dalej Porucznik
 
''-Jak juz was poinformowano, szykuje sie kolejne zadanie.
 
''Zostalem poinformowany, ze oddzial zielonoskorcow rozbil swoj oboz obok ludzkiej
 
''osady zwanej Vaire. Sami sie biedni nie obronia... biedacy... - na jego ustach pojawil sie sztuczny usmiech - ''Musimy wiec im pomoc.
 
''-Poruczniku, komu pomoc? Orkom czy ludziom? - wtracil ktos z szeregu
 
''-Jeszcze jeden taki komenatrz Moradin a bedziesz czyscil kibel po Opalu i reszcie ogrow. - jakby
 
''od niechcenia powiedzial Porucznik.
 
''-Tajest, Poruczniku Nicolasie... Siedzem cicho i ani drgne! Jak Porucznik kazal... - CISZA!!!
 
''-Moradin wykuje partyzane, szable i spodnice z wlasnych oszczednosci po powrocie... o ile wroci rzecz jasna.
 
''Trzeba przyznac, ze ludzie sa zbieranina roznosci. Jedni potrafia mowic ciekawie, interesujaco,
 
''inni tego nie potrafia. Nudza jak malo kto. Do tej wlasnie grupy zaliczal sie Nicolas zwany Bialym Debem.
 
''Malo kto potrafil wytrzymac jego przemowienia od poczatku do konca bez chwilowego przysniecia, badz tez
 
''pomyslenia o cieplej elfce lub czym innym choc w polowie tak przyjemnym. Nicolas jednak byl genialnym
 
''dowodca, zarowno na polu bitwy jak i przy biurku, wsrod zolnierzy cieszyl sie wiec zasluzonym autorytetem.
 
''-Zolnierze. - ciekawe bylo, czy bardziej sie nie chce stac wojakom, czy mowic dowodcy
 
''-Macie pol godziny na zalatwienie swoich spraw, jak i na uzbrojenie sie. Gdy minie ten czas,
 
''widze was tu spowrotem uzbrojonych i opancerzonych. Nie zapominac o rozkazie 242 kurwa jego mac
 
''! Manierka, zapas ziola i zarcia. Pamietac o tym! ...a teraz spieprzac... i przyniesc piwa bo mi zaraz leb ''peknie.
 
''W garnizonie zapanowalo ozywienie. Krasnoludy pobiegly do kantyny, ogry z Opalem na czele
 
''zas pobiegly do stolowki, aby kupic spory zapas jedzenia na droge i przy okazji cos przekasic.
 
''Trzeba przyznac, te to dopiero zarly...
 
''Wbrew temu co kazdy myslal, pogoda ani myslala sie zmienic. Bylo coraz bardziej nieprzyjemnie. Pol godziny ''uplynelo
 
''szybko, jednak w zupelnosci wystarczylo, aby zolnierze sie ze wszystkim wyrobili. Stali teraz mokrzy, smierdzacy
 
''w szeregu, a przed nimi sterczal wyjatkowo dzis rozwscieczony i skacowany Porucznik Nicolas Bialy Dab.
 
''-Zolnierze kurwa!
 
''-Zadanie jest dziecinnie proste! Uwazac jeno na topornikow orkow! Zaslaniac sie do kurwy!
 
''Poprowadzi wami Sierzant Ingar! W razie jakiego wypadku dowodzenie przejmuje Sirzant Thazir. A niech no sie
 
''dowiem... kurwa... ze ktory sie nie posluchal jakiego rozkazu...!! - zacisnieta piesc nie wrozyla niczego dobrego
 
''w wypadku nieposluszenswa - Nie jestescie od myslenia, bezmozgie baby...
 
''- ... od myslenia sa Sierzanci! Jak sie dowiem, ze ktory odmowil wykonania rozkazu... rzuce swiniom do zjedzenia, ''obiecuje!!
 
''A teraz won!! Wracam do wyra... oczekuje waszych raportow po powrocie najszybciej jak to mozliwe. Lubie czytac...
 
''Macie wrocic cali ... i zdrowi! - tutaj, jakby do siebie Porucznik dodal - Moradin nie musi wracac...
 
''-Do roboty! Ku chwale Kompanii... WON!
 
''Siwowlosy czlek odwrocil sie na piecie o 180 stopni w tyl, tak jak go wyuczono w armii i ruszyl prosto do ''kantyny, w wiadomym
 
''celu. Oddzial pod przewodnictwem Sierzanta Ingara wyruszyl z garnizonu. Skladal sie z okolo piedziesieciu osob.
 
''Byly w nim i ogry i elfy i krasnoludy i ... jedna halflinka. Co ciekawsze, trzymala w dloni potezna wekiere, ''ktora
 
''do tej pory walczyly tylko ogry. Trzeba przyznac, ze byla z niej niezwykla kobiecina. Oddzial, trzeba przyznac,
 
''prezentowal sie doskonale. Wszyscy szli zwartym marszem, dzieki czlowiekowi odpowiedzialnemu za tempo marszu.
 
''Zwali go Malcolmem Hexenwulfem. Mial charakterystyczna ceche - niski, tubalny glos. Kazdy mieszkaniec ''Kreutzhoffen
 
''nie mial problemow z rozpoznaniem Malcolma. Raz za razem krzyczal "Links!!", co oznaczalo lewa oraz "Rechts!!", ''co oznaczalo prawa,
 
''zolnierze wiec szli rowno z soba.
 
''Droga dluzyla im sie niemilosiernie, jednak zolnierzy krzepila mysl o cieplej strawie i miekkim lozku. Byli ''bardzo glodni poniewaz ogry
 
''zjadly cale zapasy przeznaczone dla oddzialu piedziesieciu osob, mimo
 
''ze bylo ich tylko siedmiu. Raz za razem przescigaly sie w glupocie i bekaniu. Pocieszne stworzenia.
 
''Do Vaire zaszli pod wieczor. Osada byla sporych rozmiarow, miala palisade, kuznie, wlasne sklepy. Do osady ''prowadzilo jedno wejscie.
 
''Spora czesc zolnierzy spala w stodole, na sianie, bo nie bylo dla nich miejsca w gospodzie... Cieszyli sie z ''tego, bo nawet te siano bylo wygodniejsze do snu niz twarde prycze w sypialniach Kompanii. Wszyscy musieli sie ''wyspac, nazajutrz czekala
 
''ich bitwa.
 
  
''Noc minela spokojnie... Nic nie zapowiadalo kle... zaraz.. czy ja chcialem powiedziec kleski? hmmm...
+
Pogoda była beznadziejna. Słonce schowane za chmurami dawało minimalną ilość ciepła. Z chmur lała się
 +
gęsta, irytująca mżawka. Taka pogoda wiosna zdarza się doprawdy rzadko.
 +
-Baaaaaaczność!!! W szereg, kurwa! - wrzasnął ochrypłym głosem nieco podstarzały, barczysty człowiek
 +
-W szereg i ani drgnąć, bo zatłukę! - dodał krzywiąc się lekko z bólu.
 +
Dzień wcześniej Kompania wykonała kolejne zlecenie - zabiła smoka, toteż
 +
dzisiaj, bez wyjątku każdy był równo skacowany.
 +
-Wiem... że wam się nie chce... tak samo jak i mi się nie chce na was wrzeszczeć, pieprzone
 +
nieroby... - ciągnął dalej Porucznik
 +
-Jak już was poinformowano, szykuje się kolejne zadanie.
 +
Zostałem poinformowany, że oddział zielonoskórców rozbił swój obóz obok ludzkiej
 +
osady zwanej Vaire. Sami się biedni nie obronią... biedacy... - na jego ustach pojawił się sztuczny uśmiech - Musimy wiec im pomóc.
 +
-Poruczniku, komu pomoc? Orkom czy ludziom? - wtrącił ktoś z szeregu.
 +
-Jeszcze jeden taki komentarz Moradin a będziesz czyścił kibel po Opalu i reszcie ogrów. - jakby
 +
od niechcenia powiedział Porucznik.
 +
-Ta jest, Poruczniku Nicolasie... Siedzem cicho i ani drgnę! Jak Porucznik kazał... - CISZA!!!
 +
-Moradin wykuje partyzanę, szablę i spódnice z własnych oszczędności po powrocie... o ile wróci rzecz jasna.
 +
Trzeba przyznać, że ludzie sa zbieraniną różności. Jedni potrafią mówić ciekawie, interesująco,
 +
inni tego nie potrafią. Nudzą jak mało kto. Do tej właśnie grupy zaliczał się Nicolas zwany Białym Dębem.
 +
Mało kto potrafił wytrzymać jego przemówienia od początku do końca bez chwilowego przyśnięcia, bądź też
 +
pomyślenia o cieplej elfce lub czym innym choć w połowie tak przyjemnym. Nicolas jednak był genialnym
 +
dowódcą, zarówno na polu bitwy jak i przy biurku, wśród żołnierzy cieszył się więc zasłużonym autorytetem.
 +
-Żołnierze. - ciekawe było, czy bardziej się nie chce stać wojakom, czy mówić dowódcy
 +
-Macie pół godziny na załatwienie swoich spraw, jak i na uzbrojenie się. Gdy minie ten czas,
 +
widzę was tu z powrotem uzbrojonych i opancerzonych. Nie zapominać o rozkazie 242 kurwa jego mać! Manierka, zapas zioła i żarcia. Pamiętać o tym! ...a teraz spieprzać... i przynieść piwa bo mi zaraz łeb pęknie.
 +
W garnizonie zapanowało ożywienie. Krasnoludy pobiegły do kantyny, ogry z Opalem na czele
 +
zaś pobiegły do stołówki, aby kupić spory zapas jedzenia na drogę i przy okazji coś przekąsić.
 +
Trzeba przyznać, te to dopiero żarły...
 +
Wbrew temu co każdy myślał, pogoda ani myślała się zmienić. Było coraz bardziej nieprzyjemnie. Pół godziny upłynęło
 +
szybko, jednak w zupełności wystarczyło, aby żołnierze się ze wszystkim wyrobili. Stali teraz mokrzy, śmierdzący
 +
w szeregu, a przed nimi sterczał wyjątkowo dziś rozwścieczony i skacowany Porucznik Nicolas Biały Dąb.
 +
-Żołnierze kurwa!
 +
-Zadanie jest dziecinnie proste! Uważać jeno na toporników orków! Zasłaniać się do kurwy!
 +
Poprowadzi wami Sierżant Ingar! W razie jakiego wypadku dowodzenie przejmuje Sierżant Thazir. A niech no się
 +
dowiem... kurwa... że który się nie posłuchał jakiego rozkazu...!! - zaciśnięta pięść nie wróżyła niczego dobrego
 +
w wypadku nieposłuszeństwa - Nie jesteście od myślenia, bezmózgie baby...
 +
- ... od myślenia są Sierżanci! Jak się dowiem, że który odmówił wykonania rozkazu... rzucę świniom do zjedzenia, obiecuje!!
 +
A teraz won!! Wracam do wyra... oczekuje waszych raportów po powrocie najszybciej jak to możliwe. Lubię czytać...
 +
Macie wrócić cali ... i zdrowi! - tutaj, jakby do siebie Porucznik dodał - Moradin nie musi wracać...
 +
-Do roboty! Ku chwale Kompanii... WON!
 +
Siwowłosy człek odwrócił się na pięcie o 180 stopni w tył, tak jak go wyuczono w armii i ruszył prosto do kantyny, w wiadomym
 +
celu. Oddział pod przewodnictwem Sierżanta Ingara wyruszył z garnizonu. Składał się z około pięćdziesięciu osób.
 +
Były w nim i ogry i elfy i krasnoludy i ... jedna halflinka. Co ciekawsze, trzymała w dłoni potężną wekiere, którą
 +
do tej pory walczyły tylko ogry. Trzeba przyznać, że była z niej niezwykła kobiecina. Oddział, trzeba przyznać,
 +
prezentował się doskonale. Wszyscy szli zwartym marszem, dzięki człowiekowi odpowiedzialnemu za tempo marszu.
 +
Zwali go Malcolmem Hexenwulfem. Miał charakterystyczną cechę - niski, tubalny głos. Każdy mieszkaniec Kreutzhoffen
 +
nie miał problemów z rozpoznaniem Malcolma. Raz za razem krzyczał "Links!!", co oznaczało lewa oraz "Rechts!!", co oznaczało prawa,
 +
żołnierze więc szli równo z sobą.
 +
Droga dłużyła im się niemiłosiernie, jednak żołnierzy krzepiła myśl o cieplej strawie i miękkim łóżku. Byli bardzo głodni ponieważ ogry
 +
zjadły cale zapasy przeznaczone dla oddziału pięćdziesięciu osób, mimo
 +
że było ich tylko siedmiu. Raz za razem prześcigały się w głupocie i bekaniu. Pocieszne stworzenia.
 +
Do Vaire zaszli pod wieczór. Osada była sporych rozmiarów, miała palisadę, kuźnię, własne sklepy. Do osady prowadziło jedno wejście.
 +
Spora część żołnierzy spała w stodole, na sianie, bo nie było dla nich miejsca w gospodzie... Cieszyli się z tego, bo nawet te siano
 +
było wygodniejsze do snu niż twarde prycze w sypialniach Kompanii. Wszyscy musieli się wyspać, nazajutrz czekała ich bitwa.
  
''Kur zapial trzy razy. Co nic nie dalo bo wszyscy dalej spali... wszyscy .. oprocz Opala, jedynego na swiecie ''czerwonego ogra.
+
Noc minęła spokojnie... Nic nie zapowiadało kle... zaraz.. czy ja chciałem powiedzieć klęski? hmmm...
''-Huuuuuuuumpf... - westchnal Opal otwierajac lewe oko... otworzyl drugie, obraz mu sie wyostrzyl i zobaczyl ''piekny widok przeswitujacych
 
''porannych promieni slonecznych pomiedzy belkami stodoly. Byl jednak za tepy zeby docenic piekno tego widoku. ''Chcial jednego - walki.
 
''Rozejrzal sie po wszystkich jeszcze spiacych zolnierzach, pomyslal chwile... doszedl do wniosku ze czas juz ''wstawac.
 
''-Yyyyyyy....!!! - Zaryczal wiec tak glosno jak potrafil. Cala osada zostala wlasnie postawiona na nogi.
 
  
Dzien zaczal sie pieknie. Pogoda zmienila sie diametralnie. Bylo cieplo, jednak nie za goraco, slonce swiecilo niezasloniete przez
+
Kur zapiał trzy razy. Co nic nie dało bo wszyscy dalej spali... wszyscy .. oprócz Opala, jedynego na świecie czerwonego ogra.
jakiekolwiek chmury. Oddzial zolnierzy stal wlasnie przed osada. Sierzant Ingar udzielal ostatnich wskazowek. Pomocna mogla sie okazac tez
+
-Huuuuuuuumpf... - westchnął Opal otwierając lewe oko... otworzył drugie, obraz mu się wyostrzył i zobaczył piękny widok prześwitujących
grupa pseudo-zolnierzy - najbardziej wyrosnietych chlopow, ktorzy o walce wiedzieli tyle co ja o gotowaniu, jednak tak naprawde nikt nie
+
porannych promieni słonecznych pomiędzy belkami stodoły. Był jednak za tępy żeby docenić piękno tego widoku. Chciał jednego - walki.
liczyl na odegranie jakiejs szczegolnej roli w bitwie. Nawet Sierzant Ingar kazal im pozostac w osadzie, na wypadek porazki wojsk Kompanii.
+
Rozejrzał się po wszystkich jeszcze śpiących żołnierzach, pomyślał chwilę... doszedł do wniosku że czas już wstawać.
Zolnierze czekali od dziesiatej rano na wroga. Niecierpliwili sie, trudno im sie dziwic.
+
-Yyyyyyy....!!! - Zaryczał więc tak głośno jak potrafił. Cała osada została właśnie postawiona na nogi.
Minelo poludnie ... zolnierze dalej czekali. Cierpliwosc byla juz na granicy.
+
 
-Jak mie nadepniesz wsadzem ci naginatyne w dupsko, obiecuje kudlaczu! - zagrzmil Thurg
+
Dzień zaczął się pięknie. Pogoda zmieniła się diametralnie. Było ciepło, jednak nie za gorąco, słońce świeciło niezasłonięte przez
-Tack, pacem jak stujem i ni nadeptujem. - odpowiedzial Otar. Malo co bylo go w stanie ruszyc.
+
jakiekolwiek chmury. Oddział żołnierzy stał właśnie przed osadą. Sierżant Ingar udzielał ostatnich wskazówek. Pomocna mogła się okazac też
-To psiamac uwazaj, niezartowalem z tom naginatynom!
+
grupa pseudo-żołnierzy - najbardziej wyrośniętych chłopów, którzy o walce wiedzieli tyle co ja o gotowaniu, jednak tak naprawdę nikt nie
-Cu mufis? Pac du kugu mufis, tu je ugra! - Opal stanal w obronie przyjaciela z Gor Szarych.
+
liczył na odegranie jakiejś szczególnej roli w bitwie. Nawet Sierżant Ingar kazał im pozostać w osadzie, na wypadek porażki wojsk Kompanii.
-Jak tok dalyj pojdzie to i ty bemdziesz mjal nagi... Thurg juz nie dokonczyl.
+
Żołnierze czekali od dziesiątej rano na wroga. Niecierpliwili się, trudno im się dziwić.
Nagle dudniecie przerwalo wypowiedzenie niezwykle waznej kwestii Thurgowi. Wszyscy popatrzyli na pobliskie wzgorze, skad owe dudniecie dochodzilo.
+
Minęło południe ... żołnierze dalej czekali. Cierpliwość była już na granicy.
Na chwile przymilklo i uslyszeli je znowu, tym razem sporo glosniej. Ich oczom ukazal sie sztandar, zaraz po nim pojawila sie spora grupa
+
-Jak mie nadepniesz wsadzem ci naginatyne w dupsko, obiecuje kudłaczu! - zagrzmiał Thurg
orkow, wykrzywionych, zielonych - paskudnych. Kazdy z nich mial na sobie wypolerowany, wysokiej jakosci pancerz. Sztandar nie przedstawial niczego
+
-Tack, pacem jak stujem i ni nadeptujem. - odpowiedział Otar. Mało co było go w stanie ruszyć.
skomplikowanego, ot, na wskros narysowane trzy trojkaty na czarnym tle. Widac jednak bylo ze jest dla orkow bardzo wazny. Najwiekszy z nich dzierzyl
+
-To psiamac uważaj, nie żartowałem z tom naginatynom!
go w dloniach. Oddzial skladal sie, na oko z 80 zielonoskorych. Wiekszosc z nich byla uzbrojona w przedziwne topory, bardzo krotkie, jednoczesnie
+
-Cu mufis? Pac du kugu mufis, tu je ugra! - Opal stanął w obronie przyjaciela z Gór Szarych.
masywne. Widac bylo, ze do operowania takim orezem potrzebna jest niemala sila.
+
-Jak tok dalyj pojdzie to i ty bemdziesz mjal nagi... Thurg już nie dokończył.
 +
Nagłe dudnięcie przerwało wypowiedzenie niezwykle ważnej kwestii Thurgowi. Wszyscy popatrzyli na pobliskie wzgórze, skąd owe dudnięcie dochodziło.
 +
Na chwile przymilkło i usłyszeli je znowu, tym razem sporo głośniej. Ich oczom ukazał się sztandar, zaraz po nim pojawiła się spora grupa
 +
orków, wykrzywionych, zielonych - paskudnych. Każdy z nich miał na sobie wypolerowany, wysokiej jakości pancerz. Sztandar nie przedstawiał niczego
 +
skomplikowanego, ot, na wskroś narysowane trzy trójkąty na czarnym tle. Widać jednak było że jest dla orków bardzo ważny. Największy z nich dzierżył
 +
go w dłoniach. Oddział składał się, na oko z 80 zielonoskórych. Większość z nich była uzbrojona w przedziwne topory, bardzo krótkie, jednocześnie
 +
masywne. Widać było, że do operowania takim orężem potrzebna jest niemała siła.
 +
 
 +
[[Kategoria:Kompania Gryfa]]

Aktualna wersja na dzień 09:41, 22 gru 2018

Historia

Po wielu latach działalności Kompanii Czarnego Gryfa, po wielu bitwach rozegranych w całym znanym świecie, po tym jak przez skarbiec kompanijny przewinęło się wiele złota oraz po wykonaniu wielu zleceń, żołnierzom przyszło stawić czoła wielkiemu złu, czarnej jak otchłań magii, dzierżonej przez jednego z szaleńców, oddających się w objęcia śmierci - nekromantę Xyksina. Na kilka dni przed bitwą do garnizonu przybył jeden tajemniczy człowiek - ubrany na czarno, zakapturzony, chcący rozmawiać jedynie z kapitanem. Jak się okazało, był to wysoki rangą kapłan Morra, boga śmierci i snów, zagorzałego wroga nieumarłych. Walka trwała 2 godziny, a wciąż powracające na pół żywe stworzenia stanowiły nie lada problem dla żołnierzy. Straty były po obu stronach, jednak dzięki szybkiej reakcji jednego z ówczesnych sierżantów oraz bohaterstwa i zdyscyplinowania garstki żołnierzy, Kompania zdołała przedrzeć się przez hordy ożywieńców oraz pokonać straszliwego potwora - Xyksina. Kilka dni po bitwie dowództwo postanowiło nagrodzić żołnierzy, którzy odegrali znaczną rolę w bitwie. Kapitan awansował sierżanta, dzięki któremu udało się pokonać wroga oraz przydzielił mu oddział zaufanych osób. Tak oto, obok dwóch innych oddziałów, zrodziła się przyszła gwiazda Kompanii - najmłodszy pluton, nazwany przez Porucznika Thazira ibn Fahldan "Dies Irae", co oznacza "Dzień Sądu". Miało to stanowić hołd dla żołnierzy, którzy oddali życie w walce. Gdyby nie oni, mógł to być sądny dzień dla Kompanii Czarnego Gryfa.


A tak historię oddziału opisał Cuglo, niestety nigdy nie ukończył tego opowiadania:

Pogoda była beznadziejna. Słonce schowane za chmurami dawało minimalną ilość ciepła. Z chmur lała się gęsta, irytująca mżawka. Taka pogoda wiosna zdarza się doprawdy rzadko. -Baaaaaaczność!!! W szereg, kurwa! - wrzasnął ochrypłym głosem nieco podstarzały, barczysty człowiek -W szereg i ani drgnąć, bo zatłukę! - dodał krzywiąc się lekko z bólu. Dzień wcześniej Kompania wykonała kolejne zlecenie - zabiła smoka, toteż dzisiaj, bez wyjątku każdy był równo skacowany. -Wiem... że wam się nie chce... tak samo jak i mi się nie chce na was wrzeszczeć, pieprzone nieroby... - ciągnął dalej Porucznik -Jak już was poinformowano, szykuje się kolejne zadanie. Zostałem poinformowany, że oddział zielonoskórców rozbił swój obóz obok ludzkiej osady zwanej Vaire. Sami się biedni nie obronią... biedacy... - na jego ustach pojawił się sztuczny uśmiech - Musimy wiec im pomóc. -Poruczniku, komu pomoc? Orkom czy ludziom? - wtrącił ktoś z szeregu. -Jeszcze jeden taki komentarz Moradin a będziesz czyścił kibel po Opalu i reszcie ogrów. - jakby od niechcenia powiedział Porucznik. -Ta jest, Poruczniku Nicolasie... Siedzem cicho i ani drgnę! Jak Porucznik kazał... - CISZA!!! -Moradin wykuje partyzanę, szablę i spódnice z własnych oszczędności po powrocie... o ile wróci rzecz jasna. Trzeba przyznać, że ludzie sa zbieraniną różności. Jedni potrafią mówić ciekawie, interesująco, inni tego nie potrafią. Nudzą jak mało kto. Do tej właśnie grupy zaliczał się Nicolas zwany Białym Dębem. Mało kto potrafił wytrzymać jego przemówienia od początku do końca bez chwilowego przyśnięcia, bądź też pomyślenia o cieplej elfce lub czym innym choć w połowie tak przyjemnym. Nicolas jednak był genialnym dowódcą, zarówno na polu bitwy jak i przy biurku, wśród żołnierzy cieszył się więc zasłużonym autorytetem. -Żołnierze. - ciekawe było, czy bardziej się nie chce stać wojakom, czy mówić dowódcy -Macie pół godziny na załatwienie swoich spraw, jak i na uzbrojenie się. Gdy minie ten czas, widzę was tu z powrotem uzbrojonych i opancerzonych. Nie zapominać o rozkazie 242 kurwa jego mać! Manierka, zapas zioła i żarcia. Pamiętać o tym! ...a teraz spieprzać... i przynieść piwa bo mi zaraz łeb pęknie. W garnizonie zapanowało ożywienie. Krasnoludy pobiegły do kantyny, ogry z Opalem na czele zaś pobiegły do stołówki, aby kupić spory zapas jedzenia na drogę i przy okazji coś przekąsić. Trzeba przyznać, te to dopiero żarły... Wbrew temu co każdy myślał, pogoda ani myślała się zmienić. Było coraz bardziej nieprzyjemnie. Pół godziny upłynęło szybko, jednak w zupełności wystarczyło, aby żołnierze się ze wszystkim wyrobili. Stali teraz mokrzy, śmierdzący w szeregu, a przed nimi sterczał wyjątkowo dziś rozwścieczony i skacowany Porucznik Nicolas Biały Dąb. -Żołnierze kurwa! -Zadanie jest dziecinnie proste! Uważać jeno na toporników orków! Zasłaniać się do kurwy! Poprowadzi wami Sierżant Ingar! W razie jakiego wypadku dowodzenie przejmuje Sierżant Thazir. A niech no się dowiem... kurwa... że który się nie posłuchał jakiego rozkazu...!! - zaciśnięta pięść nie wróżyła niczego dobrego w wypadku nieposłuszeństwa - Nie jesteście od myślenia, bezmózgie baby... - ... od myślenia są Sierżanci! Jak się dowiem, że który odmówił wykonania rozkazu... rzucę świniom do zjedzenia, obiecuje!! A teraz won!! Wracam do wyra... oczekuje waszych raportów po powrocie najszybciej jak to możliwe. Lubię czytać... Macie wrócić cali ... i zdrowi! - tutaj, jakby do siebie Porucznik dodał - Moradin nie musi wracać... -Do roboty! Ku chwale Kompanii... WON! Siwowłosy człek odwrócił się na pięcie o 180 stopni w tył, tak jak go wyuczono w armii i ruszył prosto do kantyny, w wiadomym celu. Oddział pod przewodnictwem Sierżanta Ingara wyruszył z garnizonu. Składał się z około pięćdziesięciu osób. Były w nim i ogry i elfy i krasnoludy i ... jedna halflinka. Co ciekawsze, trzymała w dłoni potężną wekiere, którą do tej pory walczyły tylko ogry. Trzeba przyznać, że była z niej niezwykła kobiecina. Oddział, trzeba przyznać, prezentował się doskonale. Wszyscy szli zwartym marszem, dzięki człowiekowi odpowiedzialnemu za tempo marszu. Zwali go Malcolmem Hexenwulfem. Miał charakterystyczną cechę - niski, tubalny głos. Każdy mieszkaniec Kreutzhoffen nie miał problemów z rozpoznaniem Malcolma. Raz za razem krzyczał "Links!!", co oznaczało lewa oraz "Rechts!!", co oznaczało prawa, żołnierze więc szli równo z sobą. Droga dłużyła im się niemiłosiernie, jednak żołnierzy krzepiła myśl o cieplej strawie i miękkim łóżku. Byli bardzo głodni ponieważ ogry zjadły cale zapasy przeznaczone dla oddziału pięćdziesięciu osób, mimo że było ich tylko siedmiu. Raz za razem prześcigały się w głupocie i bekaniu. Pocieszne stworzenia. Do Vaire zaszli pod wieczór. Osada była sporych rozmiarów, miała palisadę, kuźnię, własne sklepy. Do osady prowadziło jedno wejście. Spora część żołnierzy spała w stodole, na sianie, bo nie było dla nich miejsca w gospodzie... Cieszyli się z tego, bo nawet te siano było wygodniejsze do snu niż twarde prycze w sypialniach Kompanii. Wszyscy musieli się wyspać, nazajutrz czekała ich bitwa.

Noc minęła spokojnie... Nic nie zapowiadało kle... zaraz.. czy ja chciałem powiedzieć klęski? hmmm...

Kur zapiał trzy razy. Co nic nie dało bo wszyscy dalej spali... wszyscy .. oprócz Opala, jedynego na świecie czerwonego ogra. -Huuuuuuuumpf... - westchnął Opal otwierając lewe oko... otworzył drugie, obraz mu się wyostrzył i zobaczył piękny widok prześwitujących porannych promieni słonecznych pomiędzy belkami stodoły. Był jednak za tępy żeby docenić piękno tego widoku. Chciał jednego - walki. Rozejrzał się po wszystkich jeszcze śpiących żołnierzach, pomyślał chwilę... doszedł do wniosku że czas już wstawać. -Yyyyyyy....!!! - Zaryczał więc tak głośno jak potrafił. Cała osada została właśnie postawiona na nogi.

Dzień zaczął się pięknie. Pogoda zmieniła się diametralnie. Było ciepło, jednak nie za gorąco, słońce świeciło niezasłonięte przez jakiekolwiek chmury. Oddział żołnierzy stał właśnie przed osadą. Sierżant Ingar udzielał ostatnich wskazówek. Pomocna mogła się okazac też grupa pseudo-żołnierzy - najbardziej wyrośniętych chłopów, którzy o walce wiedzieli tyle co ja o gotowaniu, jednak tak naprawdę nikt nie liczył na odegranie jakiejś szczególnej roli w bitwie. Nawet Sierżant Ingar kazał im pozostać w osadzie, na wypadek porażki wojsk Kompanii. Żołnierze czekali od dziesiątej rano na wroga. Niecierpliwili się, trudno im się dziwić. Minęło południe ... żołnierze dalej czekali. Cierpliwość była już na granicy. -Jak mie nadepniesz wsadzem ci naginatyne w dupsko, obiecuje kudłaczu! - zagrzmiał Thurg -Tack, pacem jak stujem i ni nadeptujem. - odpowiedział Otar. Mało co było go w stanie ruszyć. -To psiamac uważaj, nie żartowałem z tom naginatynom! -Cu mufis? Pac du kugu mufis, tu je ugra! - Opal stanął w obronie przyjaciela z Gór Szarych. -Jak tok dalyj pojdzie to i ty bemdziesz mjal nagi... Thurg już nie dokończył. Nagłe dudnięcie przerwało wypowiedzenie niezwykle ważnej kwestii Thurgowi. Wszyscy popatrzyli na pobliskie wzgórze, skąd owe dudnięcie dochodziło. Na chwile przymilkło i usłyszeli je znowu, tym razem sporo głośniej. Ich oczom ukazał się sztandar, zaraz po nim pojawiła się spora grupa orków, wykrzywionych, zielonych - paskudnych. Każdy z nich miał na sobie wypolerowany, wysokiej jakości pancerz. Sztandar nie przedstawiał niczego skomplikowanego, ot, na wskroś narysowane trzy trójkąty na czarnym tle. Widać jednak było że jest dla orków bardzo ważny. Największy z nich dzierżył go w dłoniach. Oddział składał się, na oko z 80 zielonoskórych. Większość z nich była uzbrojona w przedziwne topory, bardzo krótkie, jednocześnie masywne. Widać było, że do operowania takim orężem potrzebna jest niemała siła.