Okruchy z życia (książka)
Jump to navigation
Jump to search
-------------------------------------------------------------- Okruchy z zycia Lothtara Himgora, Kartografa Kupieckiego -------------------------------------------------------------- Witaj, drogi Czytelniku. Jesli czytasz te slowa, znaczy to, ze lubisz ksiazki, lub po prostu musisz je czytac. Mam nadzieje, ze moja opowiesc zaciekawi Cie choc troche. Jest to bowiem historia mego zycia. Teraz, to jest w chwili gdy mam skonczone 141 lat, uwazam ze jestem wystarczajaco stary, by prawic o przeszlosci. Moze jeszcze dozyje 500 lat, moze nie, moze przyjdzie mi zginac w boju... wiec oto, dla potomnych - moje zycie. 'Aby nie popelnili tych bledow, co ja'. Lothtar. Ze specjalna dedykacja dla Perhela, Corvalda, Voorta, Agarda, Almira, Omxiego, spolki CCCP, wszystkich Kupcow Novigradu, oraz wszelkich innych, nie wymienionych tu, osob (mozliwe ze kogos nie uwzglednilem, a trzeba bylo... prosze nie miec mi tego za zle, duzo ostatnio w sloncu laze a to kiepsko na pamiec wplywa). -------------------------------------------------------------- Urodzilem sie w Mahakamie. Oj, dawno to bylo. Tak dawno, ze juz pewnie nikt tego nie pamieta. Juz od urodzenia mowiono o mnie, ze jestem frysnym i pracowitym malcem, przy tym bardzo spostrzegawczym i pojetnym. Zgodnie z tradycja mej rodziny, juz za wczesnego mlodu przygotowywano mnie do objecia stanowiska mego dziada, ktory tu znany byl powszechnie jako jeden z najlepszych kupcow wywodzacych sie z Mahakamu. Kto wie? Moze tak rzeczywiscie bylo. Zanim jeszcze poszedlem do szkoly, otrzymalem pas z klamra, swiadczacy o przynaleznosci do Krasnoludow Mahakamu. Ech, jak ja zabawnie w nim wygladalem. Nie dosc, ze brakowalo dziurek na takiego dzieciaka jak ja, to jeszcze klamra byla za ciezka i spodnie wciaz mi spadaly. Bylem jednak bardzo dumny z przynaleznosci do klanu Visearth, za zadne skarby nie chcialem, aby ktokolwiek dotykal mej klamry, nawet wielokrotnie sie o nia bilem w szkolce kupieckiej dla malcow podobnych do mnie. Bylem mlody i glupi opuszczajac domowe pielesze i wyruszajac na skadinad daleka podroz do Novigradu. Rodzice oplacili mi tam lokal i bardzo dobra szkole, gdzie mialem ksztalcic swoj mlody, niewyrobiony umysl na twardych kupieckich regulach. Nie wiedzialem ze widze rodzine po raz ostatni. A pomyslec ze mialem trzech braci, a kazdy z nich byl wspanialym krasnoludzkim handlarzem - wojownikiem. Dzis juz dwoch najstarszych nie pamietam, choc wiem, ze nigdy od nich krzywdy nie doznalem i zawsze byli mi najmilszymi kompanami mego mlodego zycia, zas ten mlodszy od nich, a starszy ode mnie, zawsze bedzie w pewien sposob wzorcem do nasladowania. Ale wroce do opowiesci... Z poczatku mi sie nowe zycie podobalo. Taki piekny, kolorowy swiat, z duzymi ludzmi, gdzie krasnoludy bywaly tylko przejezdnie a elfy i polelfy sie prawie nie pokazywaly. Tyle nowych atrakcji, tyle zycia, tyle obowiazkow. Przez dlugi czas czulem sie potrzebny, czulem ze robie to, co powinienem. Wmawialem sobie, ze postepuje wlasciwie i zgodnie z tradycja rodziny. Tymczasem jednak, uczniackie zycie powoli zaczynalo mi sie nudzic. Nudzilo mnie wszystko - od burdelu w ktorym na danych dniach bylem zameldowany, poprzez 'kolorowe ulice', az po sama nauke. Kiedy tylko wiec osiagnalem wiek uznawany za koniec lat mlodzienczych w mym rodzie - to jest, 48 lat - ucieklem od przymusowej nauki do wielkiego miasta Nuln. Chodzilem tam bezwiednie po ulicach, gdy nagle przypomnialem sobie, ze przeciez mam tam stryja, kupca i handlarza - podroznika. Z trudem udalo mi sie znalezc wlasciwa ulice. Kiedy zapukalem do drzwi domu mego stryla, otwarla mi stara, gruba kobieta. Pomimo iz byla rasy ludzkiej, wzrost miala zblizony do wzrostu przedstawicielek plci pieknej w Mahakamie. Oczywiscie, brody (niestety) nie miala. W pierwszej chwili wuj nie uwierzyl ze ja to jego 'malutki bratanek'. Zreszta, trudno mu sie dziwic, gdyz po kilku dniach spedzonych na drakkarze jak i pozniejszy nocleg przy fontannie w Nuln nie sprawily, bym wygladal wiarygodnie. Scislej mowiac, wygladalem zapewne jak sredniej klasy obdartus probujacy sie wkrasc do czyjejs rodziny, uprzednio zamordowawszy jej czlonka. Jednakze, sytuacja z wujem szybko sie wypogodzila i nastaly dla mnie nowe, lepsze (byc moze i najlepsze w calym moim zyciu) czasy. Stryj nie podzielal moich pogladow na temat szkoly, a poniewaz znany jestem do dzis z mej uporczywosci, poszlismy na kompromis. Zostalo mi obiecane, ze zobacze prawie caly swiat, pod warunkiem ze przez nastepne kilka lat rozpoczne prace w bibliotece w Nuln oraz wyucze sie sztuki kupiectwa. Przystalem na to, bo coz mialem zrobic? W przeciwnym przypadku stryj by mnie pewnie za drzwi wyrzucil. Wtedy zaczalem podrozowac. Z poczatku to byly krotkie wycieczki, wystarczylo zawiezc i sprzedac w Kreutzhoffen bron, czasem zajechac do wsi podrzucic owoce z zamorskich krain, nierzadko takze jezdzilem z wujem wozem do Tadrig aby omowic z tamtejszym wojtem kolejna wazna sprawe. To wtedy tez nabralem wielkiego szacunku do halflingow. Te male, wlochate stworzenia umialy podbic me serce - kultura, piesniami, no i oczywiscie jedzeniem. Do dzis czesto bywam na pysznej zupie u Mortimera. O tak, moj stryj to byla wspaniala osoba. Takiego krasnoluda teraz ze swieca w reku szukac. No, ale wracajac do mej opowiesci... Wuj byl krasnoludem bardzo bogatym. Stac nas bylo na wszystkie podroze, najwieksze obroty pieniedzmi. Przy tym byl takze wspanialym nauczycielem. Uczyl zupelnie inaczej niz czynia to w szkolach, nie tak obligatoryjnie a przy tym duzo wiecej. Wszystko, cala wiedze kupiecka oraz wyksztalcenie, zawdzieczam jemu. No, prawie cala wiedze... ale o tym pozniej. Jak juz wspomnialem, wuj byl bogaty. Pochodzil ze starego rodu Krasnoludow z Gor Kranca Swiata i przy tym mial mnostwo znajomosci. Znajomosci. Tak, mam ich teraz wiele. Moj woj byl surowy wobec klientow. Cieszyl sie slawa jedynego kupca mogacego sprowadzic kazdy towar. Kto wie, czy, gdyby osiadl w Mahakamie, bylby lepszym kupcem niz dziadek. Byl osoba bardzo wplywowa. Mial wielu przyjacol, ale takze wielu wrogow. I chyba latwo przewidziec, do czego doprowadzily go kolejne zagrywki monopolistyczne. Siedzialem wtedy w swoim pokoju, ogrzewajac sie przy kominku. Byl chlodny, zimowy wieczor, kiedy uslyszalem nowy, gnomi dzwonek do drzwi. Wyjrzalem zza drzwi, kiedy stryj otwieral drzwi dwom duzym ludziom. Poszeptali cos chwilke po czym udali sie do jego gabinetu. W niedlugi czas potem uslyszalem jak zbieraja sie do wyjscia. Wuj wychodzil z nimi. Poprosilem go na strone, ale ten tylko powiedzial, ze chodzi o interesy i zabronil mi go sledzic pod zadnym pozorem. Do dzis zaluje ze zdecydowalem sie zlamac ten zakaz zbyt pozno. Ale teraz pozostaje mi z rozpaczy liczyc miedziaki po zmroku, nic innego nie pozostaje. Wuj nigdy nie byl tak tajemniczy, po godzinie wiec zdecydowalem sie podazyc jego sladem. Swe kroki skierowalem do najblizszej karczmy, gdzie to zwykl zalatwiac swoje interesy (przewaznie te brudne). W srodku go nie znalazlem, natomiast uslyszalem odglosy szarpaniny na zapleczu gospody. Wyszedlem wiec cicho za drzwi, przysluchujac sie dalej, po czym zauwazylem trzy szamotajace sie osoby. Jek jednej z nich przerazil mnie do tego stopnia, ze chcialem uciekac gdzie tylko popadnie, po chwili jednak sie zreflektowalem - w koncu nigdy nie bylem tchorzem. W glebi serca wiedzialem juz czyj to jek. Ci ludzie zabili mego stryja. Bez namyslu wyjalem z buta noz rybacki, ktory nosilem przy sobie 'na wszelki wypadek' i zaczalem biec. Po krotkiej chwili zobaczylem uciekajaca sylwetke. To byl ON. Jeden z mordercow. Dopadlem go w jakiejs slepej uliczce pierwsze uderzenie zadal on. Na szczescie piescia. Zachwialem sie lekko na nogach po czym rzucilem sie w najmniej oczekiwana kontre nozem. Ostrze wbilo sie az po sam trzonek w brzuch czlowieka. Ale ja na tym nie poprzestalem. Bylem jak w amoku. Nie mogac zniesc mysli o tym, ze moj wuj zostal zabity z reki tego wlasnie osobnika, zadawalem kolejne pchniecia w stygnace juz cialo. Rano, calego upapranego we krwi, znalezli mnie jacys ludzie. Tylko jeden z nich, znajomy bibliotekarz u ktorego pracowalem i z braku innych zajec, czytalem ksiazki, okryl mnie przyniesinym kocem i zabral mnie do swojego domu. Tam zostalem nakarmiony i ogrzany. Powoli powrocilem do zmyslow. Tymczasem dom mego stryja zostal wylicytowany i sprzedany, wlacznie z kazdym najmniejszym sprzetem jaki posiadal. Zostalem sam, bez pieniedzy i mieszkania. Tu jednak z pomoca przybyl mi ow bibliotekarz. Miesiac jeszcze u niego pracowalem i mieszkalem, po czym pozegnalismy sie w najwiekszej przyjazni i wyruszylem w droge do Novigradu, gdzie mialem poczynic wszelkie starania, aby zostac Kupcem. Kupcem jednak tak predko nie zostalem. Pomyslalem ze w czasie rozpatrywania mego podania udam sie w rodzinne strony, do Mahakamu. Tak tez zrobilem. Zabrawszy sie z karawana kupiecka, przespalem kilka dni na twardych deskach wozu, po czym oczom moim ukazaly sie wzgorza Mahakamu. Przeto siegnalem do podrecznego plecaka, wyjalem stamtad pas swiadczacy o przynaleznosci do Krasnoludow Mahakamu, do klanu Visearth, ksztalcacego Kupcow i handlarzy. Pas przestalem nosic za pobytu w Nuln. Jak wiadomo, nie wszyscy palaja miloscia do Krasnoludow Mahakamu (z zupelnie niewiadomych mi powodow!), a to moglo psuc interesy. Dlatego tez moj wuj - niech Farnag ma go w swej opiece - zabronil mi zabierac pas na co wazniejsze transakcje, wkrotce w ogole sie odzwyczailem od noszenia pasa (tak, moze nieslusznie), a ze nie bywalem potem w M ahakamie, pas lezal na samym dnie torby z rzeczami. Odkurzylem go i udalem sie do Twierdzy. Tam jednak zastalem nielad i balagan. Oznaki walki. Krew. Wszedzie byla krew. Z niepokojem pobieglem w strone domu rodzicow. Byla tylko matka. Usiadlem na krzesle i spuscilem glowe. Zaczela ze mna rozmawiac. O tym co bylo. O tym co bedzie. Ojca ani braci juz nigdy wiecej nie zobaczylem. Zgineli za Mahakam, zgineli walczac z goblinami, podczas gdy ja zabawialem sie z dziwkami w Novigradzie i podrozowalem po Imperium. Zalamalem sie. Ktoz by sie nie zalamal, nie mialem kamiennego serca. Po stracie ukochanego wuja, ktorego - kto wie - moze kochalem bardziej niz reszte rodziny, po stracie ojca i braci... stoczylem sie na samo dno. Przez dlugi czas nie wracalem do Novigradu. Termin spotkania kwalifikacyjnego na Subiekta minal, a ja wciaz siedzialem w Mahakamie, pilem niezmierzone ilosci wodki i zbieralem krwawe zniwo, mszczac sie za smierc ojca i braci, wymordowujac jednego goblina za drugim. Wkrotce tez zachorowala matka. Zmarla podczas jednej z moich wypraw na gobliny. Nie bylo mnie przy niej, wlasnie wtedy gdy bylem najbardziej potrzebny. Jej ostatnie slowa byly skierowane wlasnie do mnie. Przekazala lekarzowi, ktory czuwal przy niej do konca, ze tak juz nie moze byc. Ze zemsta nic nie pomoze. Ze nie mozna mscic sie do konca zycia. W Mahakamie pozostalem juz tylko miesiac. Nic mnie tam nie trzymalo, nic - poza przynaleznoscia do klanu Visearth. Wiec znowu przyszlo mi schowac pas Krasnoludow Mahakamu. Udalem sie do Novigradu, skad po krotkim czasie rowniez wybylem. Kupilem bilet na Ard Skellige i zaopatrzony w jeden tobolek wsiadlem na statek. Na Ard Skellige mieszkalem kilka lat. Byl to jeden z najspokojniejszych okresow mojego zycia. Poznalem tam wspaniala krasnoludke, zajalem sie przez pewien czas rybactwem. Jednym slowem - bylem na najlepszej drodze do szczescia. Ale widac duch niespokojny wciaz we mnie rwal do przygod, do podrozy. Nie moglem usiedziec na miejscu, czesto wiec wynajmowalem barke do nilfgaardzkiego obozu Mekan. Zbieralem tam bron i zbroje zolniezy Nilfgaardu, skutecznie miazdzonych przez oddzialy Berserkerow z Ard Skellige. Bron z duzym zyskiem sprzedawalem za morzem. Z czasem mi i mojej ukochanej powodzilo sie coraz lepiej. Jednakze, nasze szczescie bylo okupione moimi czestymi podrozami. Kiedy pewnego razu wybylem do Nuln, dostalem depesze z nakazem szybkiego powrotu na wyspe. Ktory juz raz musialem zalowac tego, ze przybylem za pozno? Po powrocie okazalo sie ze Nilfgaardczycy sa wszedzie. Wszyscy mieszkancy Ard Skellige byli w ogromnych opalach, wrog palil, gwalcil i rabowal, wykorzystujac nieobecnosc Jarla na Skellige. Niewiele sie zastanawiajac, zlapalem za topor. Bron ktorej nie uzywalem tak dawno, nagle okazala sie dla mnie lekka jak piorko i znajoma, jakby to byla moja wlasna reka. Nie bylo we mnie litosci dla Nilfgaardu. Nie bylo litosci w ogole, i - jestem pewien - gdybym spotkal na mej drodze kogokolwiek innego, chocby i to byl najlepszy przyjaciel, bez mrugniecia okiem takze pozbawil bym go zycia. W calym moim zyciu przejscie tylko 8 ulic nie oznaczalo az tylu trupow na mojej drodze. Zanim przybyl Jarl z odsiecza, zabilem juz okolo 30 zolnierzy wroga. Bylem caly upaprany we krwi, nie tylko cudzej, ale i swojej. Lewa reke prawie mi odrabano, na czole powstala wielka, obrzydliwa szrama. Ale mnie nic nie obchodzilo. Bieglem do domu. Mojej ukochanej nie bylo. I chociaz pozniej wiele razy udawalem sie z zamiarem zemsty do Nilfgaardu, nigdy nie udalo mi sie jej odnalezc. Juz stracilem nadzieje na jej odzyskanie. Znowu sie stoczylem. W naglym przyplywie rozpaczy po stracie jedynej milosci, zlozylem podanie do Armii Jarla ze Skellige. Przez kilka dlugich miesiecy ludzilem sie, ze sie tam dostane. Jednakze, nie udalo sie. I dobrze, bo gdybym byl teraz zolnierzem, czyz moglbym wykonywac moj ukochany zawod? Po jakims czasie udalem sie z powrotem do Novigradu. Tam ponownie zlozylem podanie do Cechu Kupcow. Zatrzymalem sie w jednym z domow publicznych, pozniej zas - po likwidacji moich lokat w bankach w Novigradzie, Oxenfurcie oraz Nuln, kupilem wlasny lokal, niedaleko siedziby Cechu. Wkrotce tez zostalem poproszony na rozmowe kwalifikacyjna. Moim opiekunem od tamtej pory stal sie Kupiec Corvald, handlarz ekwipunkiem. O dziwo, Corvald okazal sie byc jednym z tych nielicznych ludzi, ktorzy poza wzbudzajaca do nich sympatia, sa takze bardzo tolerancyjni. To zas bardzo sobie cenie, tak wiec przystapilem do nauki o handlu ekwipunkiem. Wkrotce potem mialem egzamin na Subiekta. Dzieki odpowiedniemu przygotowaniu, naukach Corvalda, oraz wlasnym uporze i zacietosci, zostalem Subiektem Kupieckim. Pod nadzorem mego opiekuna byl takze halfling Cosmo. Po wypelnieniu wszystkich swoich zadan, on stal sie Kupcem. Moja zas historia przebiega duzo inaczej, jesli nie powiedziec "odwrotnie". Po wypelnieniu wyznaczonych mi zadan, ktore to zreszta wypelnilem wzorowo, oczekujac na egzamin, rozpoczalem handel ekwipunkiem w Kreutzhofen, w przerwach zajmujac sie walka z pobliskimi snotlingami i umarlakami z krypty. Juz wtedy znany bylem jako jeden z najlepszych kartografow, jednakze oto jednak los znow rzucil klode na moja sciezke zycia. Oto raz na snotlingach spotkalem czlowieka. W pierwszej chwili juz skojarzylem jego twarz. I - chociaz teraz nawet mi wydaje sie to irracjonalne - skojarzylem ja z twarza... tak! moglbym przysiac, ze widzialem wtedy twarz drugiego mordercy mego ukochanego wuja (co jest kompletna niedorzecznoscia zwazywszy na to ze NIE MOGLEM jej widziec - bylo zbyt ciemno)! Bez dlugich namyslow, gdy tak stalismy naprzeciw siebie (a jesli chodzi o takie sprawy to bywam porywczy), wyjalem z temblaka topor i rzucilem sie na nieszczesnego czlowieka z zamiarem pozbawienia go zycia. Tak sie tez stalo. Dopiero po jego smierci, chociaz walczyl niczym lew, zauwazylem moja straszliwa pomylke. jak sie okazalo, nie byl to zaden morderca, tylko Kupiec Bjorl z Cechu Kupcow Novigradu. Popelnilem wiec morderstwo z premedytacja, i to na Kupcu. Prawda wkrotce tez wyszla na jaw, a ja - chociaz poczatkowo balem sie odpowiedzialnosci za tenze czyn - przyznalem sie bez zadnych przesluchan. Czulem, jak ziemia sie pode mna zapada, stres zwiazany z moja praca byl juz nie do przyjecia. Pozegnalem sie wiec z wszystkimi i w ramach pokuty opuscilem Cech Kupiecki. Swoje pierwsze kroki skierowalem do siedziby Krasnoludow Mahakamu. Tam jednak, widzac brak szacunku ktory powszechnie sie Kupcom ukazuje, widzac niektorych mlodych krasnoludow, stwierdzilem, ze moj dom odszedl wraz ze smiercia rodzicow. Zrozumiawszy wreszcie swoja samotnosc, opuscilem Krasnoludy Mahakamu. Dramli tylko spojrzal na mnie z politowaniem. Pozniej poczulem juz tylko mocne walniecie w szczeke. Broda zostala mi obcieta a pas swiadczacy o przynaleznosci do Krasnoludow Mahakamu, zabrany. Gdy juz bylem na trakcie do Oxenfurtu, pierwszy raz zaplakalem z samotnosci. Obrocilem sie w strone wyzyn mahakamskich, tesknie zegnajac swoj dom. Po dotarciu do miasta "karczm i studentow", udalem sie do biblioteki. Tam otrzymalem chwilowy etat jako pomocnik bibliotekarza. Niedlugo jednak pracowalem. Wkrotce z braku czegokolwiek innego do roboty zaczalem sie blakac po najniebezpieczniejszych krainach. Szukalem spokoju, a znalazlem tylko krew. Krew, ktora byla wszedzie. Krwia umazane byly moje rece, we krwi stapalem az po kolana. Dziwne koszmary opanowujace moja dusze sprowadzily mnie takze na droge przestepstwa. I kto wie, czy dlugo bym tak jeszcze stapal po swiecie, gdyby nie Corvald, ktory nadal we mnie wierzyl i chcial mego powrotu do Cechu. Do dzis nie wiem, jak on to zrobil. Wkrotce jednak wrocilem do Kupcow, a moje grzechy zostaly mi przebaczone. Los znow sie poczal do mnie usmiechac. Wkrotce tez skonczylem zadane mi, karne zadanie, zdalem egzamin, i rozpoczalem oczekiwanie na awans na Kupca. Po niedlugim czasie, w ktorym zajmowalem sie zarabianiem pieniedzy, udalo mi sie znowu wrocic do Krasnoludow Mahakamu. Teraz widze ze to byl blad. Kiedy Voort, rowniez Subiekt, postanowil wrocic do swojego domu, do Twierdzy w Gorach Kranca Swiata, ja postanowilem sie blizej zainteresowac tym tematem. Tak... Jak sie przekonalem, moj wuj rowniez wywodzil sie z rodu Draak'mont. Byl on tam obcym, nie byl pelnoprawnym czlownkiem rodu, a jednak identyfikowal sie z jego spolecznoscia, skupiajaca najlepszych krasnoludzkich Kupcow, kartografow i pisarzy. Kartograf, to slowo podzialalo na mnie na tyle magicznie, ze postanowilem pojsc za Voortem. W niedlugi czas pozniej zostalem przyjety do grona Rodu Draak'mont. Oczywiscie dziwnym by bylo, gdyby los nie splatal mi nowego figla. Podczas krotkiego pobytu w Karak Varn zdarzylo mi sie, w ferworze walki, zabrac kilka broni z cial reptilionow, walczacych z bracia krasnoludzka. Coz mialem zrobic. to byl nawyk jeszcze z okresu mego pobytu na Skellige... Jak sie okazalo, uczynilem to nierozwaznie i nieslusznie. Wkrotce tez, poklocilem sie o moje postepowanie z Zakonnikiem Sarglem. Musze przyznac, ze w niektorych sytuacjach staje sie naprawde porywczy. Tak, budzi sie wtedy we mnie duch walki, ale wraz z nim przychodzi ogromna arogancja, upor i zawziecie. Kiedy wiec zostalem nazwany zlodziejem (chociaz w samej rzeczy, za moje przyzwyczajenie przeprosilem - pomimo to po dluzszym przemysleniu sprawy stwierdzilem, ze zasluzylem sobie sobie na to wyzwisko), moje nerwy puscily. Wiem, wiem. Jestem Kupcem, tak sie stac nigdy nie powinno. Ale jednak, obudzilo sie we mnie cos w rodzaju dumy, czy moze raczej wlasnie arogancji i popelnilem kolejny wielki blad w moim zyciu - obrazilem Sargla, a trzeba by wiedziec, ze jest on Doradca Krola Twierdzy w Karak Varn. Zachowywalem sie jak w amoku, ze mnie az cholera do teraz bierze, czemu nie mialem mordy zamknietej na klodke, a jeszcze bardziej denerwuje mnie brak pokory w moim zachowaniu, ktorej przeciez nigdy mi nie brakowalo. Moje zachowanie wyraznie odbilo sie na statucie Rodu Draak'mont - zostal on rodem podrzednym. Oczywiscie dostalem solidna nagane od Voorta, zreszta sluszna. Wkrotce tez potem, stalem sie Wygnancem z Gor Kranca Swiata. Coz. Moze tak mialo byc. Moze rzeczywiscie nie ma dla mnie miejsca na dom, nie ma miejsca na szczesliwe zycie w rodzinie. Byc moze wlasnie dlatego przeznaczone mi bylo byc w Karak Kadrin tak krotko. Tak myslalem, powoli zatapiajac sie w smutku, z poczatku zalowalem siebie bardzo, jednak zrozumialem, ze nic wiecej nie poradze. O dziwo, los lubi platac figle i po pewnym czasie wrocilem do mego Rodu. Mego Rodu. Jak to przemilo brzmi, jak to dobrze ze znalazlem wreszcie swoj dom. Ale coz, idylla nigdy zbyt dlugo nie trwa, przeto tez pewnego razu obudzilem sie z obcieta broda i zniszczonym kiltem. Na moja glowe posypaly sie ciosy. Zostalem wyklety przez Krasnoludy z Gor Kranca Swiata, juz po raz drugi przecie. Trudno sie nie zalamac, ot - obcieto mi brode podczas blogiego snu, zniszczono symbol mej przynaleznosci do gildii... i wciaz nie wiem za co. Pozostaje mi sie domyslac - wszak moze to zemsta Zakonnikow za me wszak nie tak dawne zachowanie? Ale nie. Nie moze byc - otoz wkrotce pozniej okazalo sie, ze rod Draak'mont przestal istniec. Voort, Senior Rodu, rowniez zostal wyklety. Pozostali czlonkowie takze. Z poczatku wezbrala we mnie zlosc. Zrzucilem wine na Zakon, wszak okazalo sie, ze w ogole zywia oni jakies urazy do Cechu Kupieckiego, ze po prostu uznali cos za pretekst do zniszczenia Rodu. Do tej pory ani ja, ani Senior, ani zaden z innych czlonkow, nie dowiedzielismy sie, co to bylo. A jednak - zdecydowalismy ze nie bedziemy ciemnymi slugami Zakonu. A przynajmniej ja sie na to nie zgadzam. Dziwne. Do tej pory popieralem zawsze Zakonnikow, zawsze uznawalem ich racje (tak jak to bylo z Sarglem), a jednak stwierdzilem, ze troche naduzywaja swej wladzy. Przeto postanowilem, choc juz bardzo zwiazalem sie z moim nowym domem, jestem gotow zyc bez mego ukochanego Rodu, ale nie zgadzam sie z decyzja o calkowitej jego likwidacji. Juz od jakiegos czasu nie jestem tym samym krasnoludem. Malo mowie, rzadziej sie usmiecham. Czuje czasem jak krew szumi mi w uszach, szepczac "Wez topor, wez mlot, wypij krew ktora przelales". To ciche wezwanie jest zawsze obecne, wystarczy ze wslucham sie w rytm serca. To ciche wezwanie do...do czego? Czy mam isc w slady praprzodkow, ktorzy wszak byli wielkimi wojownikami? Czy moze wlasnie odwrotnie - okupic swe smutki bezkrwawo? Wezwanie... Objawia sie ono w, niepublikowanej dotad, mojej poezji, wspomnieniach, czy wlasnie w tejze autobiografii... Takie melancholijne i tajemnicze, jak zew krwi. Obecnie, obecnie czuje sie osamotniony. Voort, moj Senior a takze jeden z najlepszych przyjaciol, opuscil ten swiat. I ja rowniez nie potrafie sie odnalezc. Kto wie? Moze wlasnie po to pisze te slowa. Osloda jest dla mnie kupiectwo. I tulaczka. Zwiedzanie swiata. O to, co mi pozostalo. Pasja. To jedyne. A reszta? Przepadla. W odmetach otchlani mej i Waszej pamieci. I oby tam zostala i nigdy nie powrocila. Z przeszloscia bowiem laczy sie wiele uczuc. Z moja przeszloscia laczy sie bol wspomnienia. -------------------------------------------------------------- I tutaj na razie sie konczy moja historia... Pozdrawiam, Lothtar Himgor, Subiekt Kupiecki, czlonek Rodu Draak'mont, byly Krasnolud Mahakamu, uczony kartograf, podroznik, pisarz i urzednik, oddany uczen Kupca Corvalda.