Kampania Averlandzka - Zdobycie obozu czarnych orkow (książka)
Jump to navigation
Jump to search
Dnialo - lecz byla noc jeszcze, z czarnych tylko ciemnosci zmienily sie na biale. W tej szarej oponie oko tak samo dojrzec nic nie moglo,jak wprzody w czarnej nic nie widzialo. Dzien przychodzil nie wiedziec skad, mgla zdawala sie coraz zsiadlejsza, a chlod przejmowal do kosci, wilgoc oblewala wszystko - swiat byl mokry, jakby w wodzie zanurzony. W obozie Sigmarczykow zdawalo sie spac wszystko, lecz ani jedna powieka sie nie zamknela na chwile. Orki ucztowaly dlugo i spaly twardo. Straze ich nawet posiadaly na ziemi poobwijane w oponcze i kamienialy znuzeniem. Ponad namiotem wodza orkow wielka choragiew wisiala takze jaby uspiona, obmokla. W dali ciagle cos bylo slychac, jak gdyby morze zburzone szlo zalewac ziemie..i huk ten stlumiony, tak wlasnie jak fale, przestankami byl przerywany. Spaly orki - oprocz ich wodza,ktory zamyslony wpatrywal sie w sciane namiotu,jakby z niej przyszlosc swoja wyczytac chcial. Ucho jego pochwycilo ten szum fali...to toczenie sie jakies gluche. Stanal, wyprostowal sie i pobladl. Odchylil wnijscie - sluchal i oczy mu slupem stanely.W obozie o krok nic widac nie bylo a na wpol mgla obwiniete straze najblizsze siedzialy jak skamieniale. Brwi mu sciagnely sie grozno. W tej chwili tetent powolny zaczal dochodzic tak wyraznie, iz stojacego nieopodal straznika osobistego za ramie pochwycil - POBUDKA! - krzyknal - DZIEN! SPI WSZYSTKO! POBUDKE UDERZYC! Wsrod ciszy glos wodza rozlegl sie glucho i stlumiony w powietrzu, ktore mu isc daleko nie dalo, zgasl u progu. Gwardzisci przyboczni pobiegli straz budzic. W dolinie jakby szczekal orez SKAD? CZYJE? SWOJE? CZY OBCE? - wodz rozeznac nie mogl. Uczul w sercu trwoge i przeczucie jakies - grozbe niebezpieczenstwa w ktore nie wierzyl dotad. Widmo Wielkiego Mistrza Zakonu Sigmara stanelo mu przed oczyma. Byl niemal pewien , ze to on nadciaga, korzystajac z mgly i ociezalosci orkow jego, dlugimi po krainie bezbronnej lupiezami znuzonych i wysilonych. Wodz orkow pobiegl w te strone, z ktorej tetent go dochodzil najwyrazniej. Straz przyboczna nie odstepujac go na krok w te pedy udala sie za nim. Dzien coraz pozornie jasniejszy, ale na ziemi osiadajaca mgla biala nie dawala nic widziec o kilka krokow. Przebil sie krol przez namiooty i odwaznie puscil w doline.Tu stapanie koni i chrzes zbroi wyrazniej sie slyszec dawaly, ale na prozno wzrok wytezal...nigdzie zadnych przednich czat dostrzec nie mogl.Obawa o los obozu,ktory bez niego, straciwszy wodza, latwo mogl sie rozprzegnac nie dozwalala mu sie posuwac zbyt daleko... Zwolnil kroku. Wtem z gestej mgly wynurzac sie zaczelo kilku jezdzcow. Zbrojni dobrze, w helmach zelaznych, z lekkimi wloczniami w rekach, na koniach siatkami zelaznymi okrytych otuleni w biale zakonne plaszcze posuwali sie zwolna,na pol jeszcze mgla okryci. Dosc bylo ich widoku dla wodza orkow, aby ,to co w nim jako przeczucie sie objawilo, stalo sie dlan rzeczywistoscia. Oddzialy Zakonne Wielkiego Mistrza zblizaly sie do obozu! Wodz zawrocil i pedem rzucil sie nazad, a pierwszych namiotow dopadlszy wolac zaczal glosem wielkim rozpaczliwym - GOTOWAC SIE DO BOJU, ZBROIC SIE! Schwycil za kark przebiegajacego orka i rzekl mu coby co tchu biezal i trolle nieopodal grasujace na pomoc sprowadzil. Orki schwycone wolaniem tym wsrod snu, wybiegaly nieodziane z namiotow, straciwszy przytomnosc, chwytajac i rzucajac co napadli. Starszyzna rychlej zbudzona, uwijala sie wsrod obozu z podniesionymi mieczami,plazujac opieszalych,uderzajac po namiotach, rozkazujac trabic i krzyczac - DO BRONI! Poploch niewyslowiony w mgnieniu oka poruszyl calym, przed chwila jeszcze w glebokim snie spoczywjacym obozem...Nieprzyjaciela jeszcze widac nie bylo, lecz czuli go na karkach wszyscy. Wodz biegal z rozognionym wzrokiem, charczac co i raz kolejne rozkazy. Rozkazal lancuchami zelaznymi opasac obozowisko swoje,ktore pierwsze natarcie wstrzymac mogly, by dac czas uzbroic sie wojownikom i stanac w szeregach. Orki ktore tak dlugo do czynienia mialy z istostami bezbronnymi i nabraly zuchwalosci bezmiernej - chwycone niespodzianym niebezpieczenstwem, w czesci mu nie dowierzaly, w czesci znalazly sie wobec niego bezradne. Odwykly od boju... Napasc, ktora sie gotowala w lonie tych bialych ciemnosci, miala w sobie cos zagadkowego, niezrozumialego, strasznego tym, ze nie dala sie pochwycic, ze nieprzyjaciel przychodzil niepostrzezony i nie mozna go bylo obliczyc. Wokol obozu zaczely surmy grac i zaczely pojawiac sie pierwsze czujki Rycerzy Zakonu Sigmara. Sigmarczycy bez mala otaczali oboz dookola...Zakonnicy,dotad zaledwie surmami z dala sie oznajmujacy, w chwili, gdy polowa orkow nie byla do boju gotowa, a czesc znaczna blakala sie bezladnie w jedne miejsca cisnac tlumnie, drugie pozostawijac bez obrony - wystapili zza zaslon, ktore ich kryly i wszedzie wielkim lasem wloczni runeli na orki stojace u lancucha. Orki wytrzymaly to uderzenie pierwsze odpierajac je - kilku jezdnych obalilo sie z konmi, z jednej i drugiej strony rozpoczela sie walka wsciekla. Wodz orkow, znajdujacy sie posrodku, widzial juz,ze byl zewszad opasany i ze silom tym, ktorych policzyc nie mogl oprzec sie nie potrafi. Z trwoga pomyslal, czy poslaniec, ktorego po trolle wyslal wymknac sie zdolal, czy trolle przyjda. W tym byla nadzieja cala. Teraz dopiero, gdy juz zbroje o miecze i mloty szczekac zaczely i boj u lancuchow wrzal zajadly, uswiadomil sobie ze unicestwiony zostac moze...Naprzeciw niego toczyl sie boj, jakiego dzisiejsze walki wyobrazenia dac nie moga. Dwie zelazne sciany naciskaly jedna na druga, lancuch dawno rozerwany byl. Sigmarczycy szli scisnieci i opasywali broniace sie z wielkim mestwem orki.Kruszyly sie wlocznie o zbroje, padaly orki i rycerze, a ktory z nich z konia runal o swej sile podniesc sie nie mogl, tratowano go. Wlocznia byla orezem najglowniejszym. Miecze i mloty kruszyly sie na grubych blachach. Topory ciezkie i straszliwe morgensterny tlukly o szyszaki i napiersniki. Wiecej Sigmarczykow padalo zgniecionych ciezarem wlasnych zbroi. Orki lzej zbrojne rany odnosily czesciej i wiecej krwi przelewaly. Lecz nielatwo mialy sie orki poddac. Czesc z nich walczyla jak lwy, drogo sprzedajac zycie. Taka wydawala sie teraz walka ta widziana z obozu orkow. Inna byla wcale z ze strony Sigmarczykow. Mistrz Zakonu na szale rzucal zycie swe i kwiatu Rycerstwa Zakonu. Lecz Mistrzem tym byl osiwialy w bojach i mekach Conrad Thornkov. Przed dniem jeszcze wystapil z lasow, wiedzac dobrze o polozeniu nieprzyjaciela, o silach jego i znacznym oddaleniu sie trolli. Rycerze szli w ciszy, oslonieci mglami az na kilkoro stai od obozu nieprzyjaciela. Tu Mistrz wystapil sam , zwolujac przed siebie dowodcow, ktorzy go kolem otoczyli. Blady byl i wzruszony. OSTATNI TO MOZE RAZ SIGMAR MI DOZWOLIL STANAC DO BITWY Z WAMI rzekl do swoich - NIECHZE SROMU NIE PONIOSE! NIEPRZYJACIEL MOCEN JEST, ALE OBCIAZONY LUPAMI I TABOREM, NIE SPODZIEWA SIE NAS. ZWYCIEZYM GO!...Glos mu przerywal oddech przyspieszony. Spojrzal na Wielkiego Marszalka, Wielkiego Szatnego, wolajac na nich po imieniu, dowodcow hufcow do siebie pozwal,obiecujac wdzecznosc swa. OSTATNI RAZ JA Z WAMI IDE - powtorzyl... Wszyscy garneli sie don przyrzekajac walczyc do upadlego.Mistrz tego dnia wdzial stara swa, doswiadczona, w mnogich miejscach pogieta i porabana zbroje, helm zawarty - bez zadnych oznak, gdyz nieprzyjaciel latwo poznac by go mogl i na zycie straszliwie jego nastawac. Wielki Marszalek Zakonu zaczal wraz z innymi prosic go, aby na uboczu stal do boju sie nie mieszajac, a im pozwolil zetrzec sie z nieprzyjacielem, lecz zadna sila w swiecie starca powstrzymac nie mogla... Rwal sie w pierwsze szeregi z niecierpliwoscia mlodziencza. Dodano mu do boku kilku, aby go przynajmniej oslaniali. - NIE LEKAJCIE SIE O MNIE - rzekl DA SIGMAR ZWYCIEZYC, BEDE CALY, LECZ JESLI NAS KLESKA SPOTKA, NIE CHCE ZYWYM ZEJS Z POLA! To rzeklszy Conrad z innymi rzucil sie na oboz orkow. Lancuchy, ktore go opasywaly, przy pierwszym uderzeniu porwane zostaly. Zakonne hufce wtargnely do obozu, zmieszali sie tu Sigmarczycy z orkami, a gdy szeregi prysnely, boj pojedynczy az pod namioty i srodek obozu sie rozciagnal. Mgla dlugo nie dozwalala dojrzec nic oprocz nieustajacych walk konnych, pieszych, a wreszcie i lezacych juz na ziemi, a pasujacych sie i dlawiacych przeciwnikow... Okolo pol dnia, gdy boj wrzal jeszcze ciagle,slonce przedarlo sie przez te opony szare i straszliwy obraz odslonilo samym walczacym. Pobojowisko trupami i rannymi bylo zaslane..wposrod nich, na nich ucieraly sie jeszcze orki wiedzac, ze ocalis sie nie moga, a drogo sprzedac zywoty chcac jeszcze. Wodz orkow zagrzewal resztki, zbierajac rozpierzchlych, obiecujac przybycie trolli z odsiecza. Wtem natarl na niego Sam Conrad i poteznym uderzeniem mlota zamienil jego glowe w krwawa miazge... Nad wieczor walka byla tak jak skonczona, a jednak Mistrz nie dawal rycerstwu zlozyc broni, ani sie polozyc na pobojowisku...Byl pewien ze za przybyciem wywolanych posilkow, boj jeszcze raz sie rozpocznie. Rycerze nie otarli mieczy ni mlotow i nie dali koniom wytchnac. W istocie trolle i zebrana po drodze kupa pomniejszych slug sil Chaosu nadbiegly ze wschodu. Boj to byl w szczerym polu, ze swiezymi silami zemsta zagrzanymi, gdy Mistrz mial z soba znuzonych juz calodzienna walka, ale zwyciestwem podniesionych na duchu. W tym drugim spotkaniu ranny, lecz zagrzany tym, ze mu dzien ten placil sie na kazdym kroku szczesciem wielkim, Albert Thanned Rycerz Zakonny zapisal swoja karte w historii Zakonu...Lecz bedzie to opowiesc na nastepna ksiege i polecam uwadze czytelnkow, by i na tamte dzielo laskawym okiem spojrzeli. Starly sie sily Zakonu z Chaosem po raz drugi tego dnia. Zakonnicy poniesli straty ogromne lecz Zlo zostalo unicestwione zupelnie.Nocy tej nikt na pobojowisku nie zasnal oprocz tych, co juz nigdy wstac nie mieli. Tam gdzie niedawno oboz orkow byl,rozbito namiot dla Wielkiego Mistrza, gdzie niedawno jeszcze powiewaly proporce orkow, wiatr unosil wielka choragiew Zakonu. Na placu, jak zajrzec lezaly trupy w czesci juz poobnazane, czescia w zbrojach i szatach, zmieszane razem z konmi, potluczonymi wozy, polamana bronia. Nad pobojowiskiem unosil sie zapach smierci...Na dlugi czas w Nizinach Averlandzkich pokoj zapanowal. Rycerze Sigmara dali kolejny przyklad mestwa swego i determinacji. Chwala niech bedzie Sigmarowi!