Dhoine aen Muire (książka)
Jump to navigation
Jump to search
*** HISTORIA II WOJNY Z WYSPIARZAMI, Tom 1. *** Dedykowana niezapomnianemu Konsulowi Komanda, Irithianowi aep A'neander! __ |--| ||_| ||iaty dzien pory Imbaelk. Obslugujaca gosci dziewka postawila na stole kolejny dzban mocnego miodu, miejscowej specjalnosci. Nie odeszla dopoki nie zaplacilismy z gory za zamowiony trunek. Usmiechnalem sie ponuro, ludziom nie kazali placic od razu. - Ja tam nie dowierzam ichnim zawieszeniom broni. Albo pokoj trwaly zapanuje, alboc pozor dawac trza, by ci kto w plecy sztyletu nie wrazil. - burknal Dagon, po czym huknal masywnym kubkiem w stol, rozlewajac wokol resztki zlocistego plynu. - Ma Pan calkowita racje, jeno susponuje, ze nijak rozkazow lamac nie mozemy - zanucila ostrzyzona na jeza rudowlosa postac. Ano nie mozem, przemknelo mi przez mysl. Choc w gospodzie panowal wszechogarniajacy polmrok nasunalem szeroki kaptur bardziej na czolo. Mruzac oczy staralem sie jak najdokladniej ocenic ogorzalego mezczyzne siedzacego w drugim koncu sali. Spoczywajacy tam dh'oine szeptem zalatwiali jakies interesy. Czulem narastajacy wewnatrz gniew, dlonie bezwiednie zacisniete w piesci, ale juz po chwili uspokajajacy dotyk. Spojrzenie Fulkoberta jednoznacznie mowilo: Jeszcze nie czas, ale juz wkrotce ten przeklety oprawca zaplaci najwyzsza cene, tak jak oni wszyscy zaplaca! Namacalem stylisko ukrytego pod plaszczem topora, a moje mysli zwrocily sie ku reszcie komanda, ukrywajacej sie gdzies w okolicach karczmy i wyczekujacej odpowiedniego momentu. Nagle jakies poruszenie... trojka havekarow podniosla sie od stolika i pozegnala ogorzalego. Patrzylem jak ten potezny dh'oine wyklada nogi na stol i bezczelnym, wyzywajacym spojrzeniem taksuje reszte gosci, ale juz bylem spokojny, juz wiedzialem ze dzis odplacimy za kazdy spalony dom, za wszystkie mordy i pogromy. Wymienilem mimochodem spojrzenia z towarzyszami, kazdy z nich gotow byl na umowiony sygnal rzucic sie z rozdzierajacym serce okrzykiem AELIRENN!!! do boju. Zerknalem na ogorzalego, cos bylo nie tak. Z jego ust zniknal ten kpiacy usmieszek, twarz sciagnela sie w okrutnym grymasie, a dlon powedrowala ku zatknietemu za pasem kunsztownemu toporowi. Podarzylem wzrokiem za jego spojrzeniem i zobaczylem jak drzwi od gospody otwieraja sie na chwile wpuszczajac niemal bluznierczy, przeszywajacy polmrok snop swiatla, prawie w tej samej chwili przesloniety przez trzy zwaliste sylwetki wkraczajace do oberzy. - Azesz taka ich mac - uslyszalem glos Dagona. W powietrzu wyczuc mozna bylo atmosfere napiecia i nieuniknionej jatki. Zarosniete, poprzecinane szramami geby, butne spojrzenia z bijacym od nich szalenstwem i czarne, skorzane pasy, widok na ktory rozmowy przy wiekszosci stolikow ucielo jak biczem strzelil. Zobaczylem, jak ogorzaly krzywiac sie splunal wprost na buta krepego krasnoluda, o smaglej naznaczonej bliznami twarzy. Z nim rowniez nieraz przyszlo nam skrzyzowac orez. Oczy piratow zaszly bielmem szalenstwa, czyzby nie poznali nas w tych ciemnosciach? Zreszta zajedno, stan w jaki sie wprowadzili daleki byl od racjonalnosci. Nagle ogorzaly pochwycil ogromna debowa lawe i z przerazajacym rykiem ruszyl na przeciwnikow. Jeden z piratow pod impetem uderzenia zostal przewazony nad kontuarem siejac tam istne spustoszenie wsrod trunkow, po czym z gluchym jekiem wyrznal w sciane i osunal sie na ziemie nieprzytomny. Katem oka zauwazylem, ze reszta oddzialu jest juz w gospodzie, wyszarpnalem zza pazuchy topor. Zaczela sie rzez! W oberzy zapanowal totalny chaos, wszyscy ci karczemni goscie jeszcze przed chwila zastygli w przerazeniu probowali teraz panicznie i za wszelka cene wydostac sie na zewnatrz, jedna z dziewek kuchennych miala mniej szczescia. Jej nienaturalnie wykrzywione cialo leglo na debowej lawie w rosnacej kaluzy krwi. - Scoia'taaeeeel!!!! - doszedl mnie z lewej strony okrzyk Blizzarda, to jeden z Berserkerow bedac w zupelnym amoku rzucil sie na niego. Poczulem ten zapach szalenstwa w powietrzu, niech zgina wszyscy, niech leje sie krew! - Na pohybel sk... - moj okrzyk zginal gdzies w zgielku, rzucilem sie w wir walki. Po prawej stronie flankowala mnie Shila, nie mialem sie czego obawiac. Przedemna jak duch wyrosla postac smuklego, mlodego elfa. Czarnooki Seidhe wpadl w swoj niesamowity taniec, seria zwodow i mylacych fint zaabsorbowal uwage jakiegos ogra. Nie namyslalem sie duzo, tylko walnalem w niego ze skretu tulowia, wkladajac w cios cala zlosc i nienawisc. Ogra obrocilo wokolo, na twarz bryzgnela mi gesta posoka. Zobaczylem metrowej srednicy ostrze topora poprawiajace moj cios, potezna, bezksztaltna masa miesni i kosci, bedaca kiedys pelna zycia padla mi wprost pod nogi. Poslizgnawszy sie na wszechobecnej krwi padlem jak dlugi na posadzke. Zalegla zlowroga cisza przerwana ciezkim dyszeniem Arrona spogladajacego zwyciesko na swoj topor. Rozgladnalem sie powoli po zdemolowanym pomieszczeniu... czwarte, piate, szesc cial. Zobaczylem jak Blizzard wyciera swoj orez w cialo ogorzalego. Wiec jego tez dopadlismy. Popatrzylem beznamietnie na zwloki przypadkowych ofiar, ale nie mialem dla nich wspolczucia. Evelienn dh'oine, bloede pest! Moj wzrok zatrzymal sie na cialach piratow - Na tym sie nie skonczy - oschle stwierdzenie Legora potwierdzilo moje przypuszczenia. *** ___ --|| || \_||edenasty dzien pory Birke. -- Jak okiem siegnac nieprzebrana sciana puszczy, posepna i grozna, a jednak dajaca schronienie. Dajaca bezpieczenstwo, zycie i nadzieje. Brokilon. Po raz kolejny zerknalem na moja przewodniczke, lata spedzone wsrod Driad bezsprzecznie odmienily ja na cale zycie. Na mysl o tajemnych ziolach i specjalnych wlasciwosciach brokilonskiej wody poczulem nieprzyjemne mrowienie na plecach. Ogladnalem sie za siebie, ostatnim spojrzeniem zegnajac Col Serrai, miejsce ktoremu tylu z nas zawdzieczalo swe zycie. Mimo czasu spedzonego w komandzie chyba nigdy nie osiagne takiego mistrzostwa w przemykaniu pomyslalem, patrzac jak Alaya zrecznie i bezszelestnie prowadzila przez lesne ostepy. - Ess'tedd. Va'en - ponaglila mnie. Przyspieszylem kroku w duchu przeklinajac ciagle obolala noge. Mialem sie zabrac z jakimis elfami z komanda Atariela aep Woellan, po kilkunastodniowej, forsownej jezdzie powinnismy dotrzec w okolice obozu. Wiesci jakie przywiezli poslancy nie napawaly optymizmem. Po kilku kolejnych niewielkich potyczkach doszlo do mediacji, lecz te zakonczyly sie fiaskiem. Jarl szykowal swe armie do wojny, a wyspiarzy nie nalezalo lekcewazyc. Nareszcie dotarlismy na niewielka polane. Bialowlosy elf, ktorego nie pamietalem z imienia uniosl reke w powitalnym gescie. - Cead Seidhe - odwzajemnilem powitanie. Ktos podal mi lejce - Nie mamy czasu do stracenia - uslyszalem. Wyruszylismy bez zwloki. *** __ /-- \\ _//iodmy dzien pory Blathe. -- W powietrzu zalegala niska, aczkolwiek gesta mgla, szybkim truchtem pokonalem gleboki parow. Przez te lasy moglbym biegac z zawiazanymi oczyma. Rzeskie, poranne powietrze przyjemnie owiewalo twarz. Znalazwszy sie na znajomym terenie pozwolilem sobie na oslabienie koncentracji, nic wiec dziwnego, ze juz po chwili w miejscu osadzil mnie ostrzegawczy krzyk. - Obroc sie powoli, lapy z dala od orderow! - ten tubalny glos rozpoznalbym wszedzie. Zasmialem sie chrapliwie - Luv odloz te pukawke, prosze. Jeszcze siem pokaleczysz! - - Ha, ja ci dam pukawke! Zara wraze belta w bebechy i obaczymy. - zasmial sie krasnolud, po czym rzucil mi prawie pelny buklak. Poczulem won mocnego, mahakamskiego koniaku. - Takem myslol, ze w Duen Canell pewnikiem krasnoludzkich rarytasow ni maja. - huknal donosnie patrzac jak w blyskawicznym tempie oprozniam buklaczek. Jego twarz lekko stezala - Obra, ja na patrol siem udam, a tobie mus jak najszybciej u Dowodztwa sie meldowac. - Pokiwalem glowa. Oddalem mu pusta piersiowke, pozegnalismy sie szybko, po czym ruszylem w strone obozu. Z miejsca moglem sie zorientowac, ze sytuacja jest powazna. Wokol namiotow trwala goraczkowa krzatanina, co rusz przebiegal kolo mnie jakis elf, lub krasnolud taszczac peki szypow, miecze i cale gory zbroi. Patrole wracaly i wyruszaly w zdwojonym tempie. Choc mialem nieodparta chec odwiedzenia Fulkoberta i jego kuchni polowej, szybkim krokiem podazylem w strone namiotu dowodcy mego krasnoludzkiego pododdzialu. Tu dowiedzialem sie, ze niestety wlasnie trwa zebranie u Konsula i musze czekac. Na szczescie wpadl ktos z dziczyzna i dzbanem winiaka, wiec zaspokoilem pierwszy glod. Do namiotu wladczym krokiem wszedl potezny krasnolud. Wyprezylem piers recytujac na jednym wdechu - Melduje powrot do oddzialu, takowoz oddaje siem pod rozkazy! - - Spocznij - rzeknal Persival krytycznie lustrujac mnie od stop do glow. - Cosik zmizerniales, ale to nic dziwnego na wikcie u driad nawet odchudzjaca siem elfka zbiednialaby predzej, czy pozniej. - krasnolud usmiechnal sie jakby do wlasnych mysli. - Winc najpierw melduj siem w kuchni polowej, potem do oddzialu siem udaj, oni juz tam wiedza co jest do roboty. Odmaszerowac! - - Taa jezd!! - krzyknalem, perspektywa odwiedzenia niziolkowej kuchni znacznie poprawila mi humor. Z zoladkiem tak pelnym ze nieomal musialem popuscic pasa udalem sie do oddzialu, gdzie spotkalem wszystkich starych kompanow. Z rozmowy wynikalo, ze armii Jarla moglismy siem spodziewac w nadchodzacych dniach, ale juz wieczorem obrone obozu wzmocnic mialy komanda sciagniete z Temerii i Redani. Zajelismy sie poprawianiem pulapek, ktore mialy w zamierzeniu oslabic troche pierwszy impet ataku w przerwach popijajac koniaczek i grajac w gwinta. Bylismy wlasnie w samym srodku partii, gdy z oddali doszedl nas teten konskich kopyt. Blyskawicznie kazdy zajal dogodna pozycje, napinajac w zupelnej ciszy kusze. Teten byl coraz wyrazniejszy, przylgnalem do mchu i wymierzylem w kierunku olszyny, skad mozna bylo sie spodziewac jezdzca. Po chwili naszym oczom ukazala sie jadaca stepa kara klacz, z kulbaki bezwladnie zwisala jakas postac w ciemnozielonym plaszczu. Jezdziec zwalil sie z jekiem na ziemie. Rzucilismy w jego kierunku, nie ulegalo juz watpliwosci, ze to jeden z elfich zwiadowcow. Ubranie mial cale uwalane w krwi, Arron przypadl kolo niego na kolanach i ostroznie rozchylil poly plaszcza. Wzdrygnalem sie na widok potwornej rany ziejacej w miejscu brzucha, zmasakrowanych wnetrznosci niemal wybebeszonych na zewnatrz. Seidhe dal reka znak Arronowi by ten pochylil sie nad nim, po czym z trudem wyszeptal swoj ostatni raport. Jego oczy byly pelne bezkresnego bolu, gdy w blagalnym gescie zacisnal dlon Arrona na swoim zakrwawionym sztylecie. Odwrocilem sie w druga strone zaciskajac piesci w bezsilnsoci. Elf zacharczal - Za Shaerraweeed... - obrocilem sie powoli, z jego ust ciekla struzka krwi. Kleczacy nad nim Arron z zamknietymi oczami trzymal oburacz sztylet, niezdolny sie ruszyc. Na szczescie Lesna Pani czuwa czuwala jeszcze nad nami, elf wyzional ducha. Mialem nadzieje w tym lepszym swiecie zazna on wreszcie spokoju i wolnosci. - O Pani czuwaj nad jego dusza! - uslyszalem glos Dagona. Oddalismy mu ostatni hold minuta ciszy, spakowalismy ekwipunek i szybkim biegiem skierowalismy sie w strone namiotow. Juz w sporej odleglosci od obozu natknelismy sie na ciala elfow, krasnoludow i niziolkow. Do samego obozu nie udalo nam sie przebic. Nad urwiskiem wrzala zaciekla walka. Rzucilismy sie z odsiecza czyniac chwilowe zmieszanie w szeregach wroga. Lecz juz po chwili gore wziela ich przewaga liczebna. Zaczeli ponownie spychac nas w strone przepasci, wokol slychac bylo szczek zbroi, swist kling, okrzyki zwyciestwa i przerazliwe, urywane krzyki umierajacych. Po przeciwnej stronie jakas elfka napiela swoj imponujacy, kompozytowy luk i ze stoickim spokojem wymierzyla przed siebie. Jeden z trzech szarzujacych na nia piratow zostal wprost zmieciony pod wplywem potwornej sily uderzenia. Trzy sekundy pozniej pozostala dwojka wpadla na elfke nie dajac jej zadnych szans. Przylgnalem do drzewa puszczajac przodem grupke Berserkerow. W odpowiednim momencie rzucilem sie pelnym biegiem w ich strone, mech wyciszyl pierwsze kroki - Za Shaerrawedd, za Brugge takie syny!! - krzyknalem i wykorzystujac ich zaskoczenie lupnalem pierwszego z brzegu pirata bez lep. Uderzenie zerwalo mu helm z glowy zadajac powazne obrazenia. Uratowalo go to, ze helm byl rzeczywiscie przedniej roboty i wyparowal czesc uderzenia. Piraci blyskawicznie rozsypali sie wokol, otaczajac mnie polkolem. Blysnely ostrza toporow i klingi kunsztownych sztyletow. Utrzymujac mnie w ciaglym szachu, nacierali z wszystkich stron, zmuszajac do ciaglego cofania sie. Ktoregos uderzenia nie zdolalem sparowac, ktores trafilo miedzy laczenia kolczugi. Juz po chwili okrawawiony i utykajacy znalazlem sie na krawedzi. Jakis dh'oine zamarkowal uderzenie toporem, by zdradziecko wyprowadzic pchniecie sztyletem. Ostrze zeslizgnelo sie po powyginanym szyszaku, tnac mi bok glowy, poczulem ciepla ciecz sciekajaca po szyi i ramieniu. Prawie w tym samym momencie potezne uderzenie obuchem rzucilo mnie brutalnie do tylu, stracilem grunt pod nogami i runalem bezwladnie w dol urwiska. Ostatnie co zapamietalem to moja wlasna glowa nieuniknionie zmierzajaca w strone duzego glazu. Potem byla juz tylko ciemnosc. Walka trwala nadal! Przed oczami przelatywaly mi rozne obrazy. Mamo czy to ty? Co to za biesiada? Niemozliwe, przetarlem oczy. Siedzacy naprzeciw mnie krasnolud wygladal jak sam Throrin. Z oddali slyszelem jakies glosy, unioslem sie w powietrzu, lecz nie znalazlem w tym nic dziwnego... Glosy staly sie jakies wyrazniejsze, zobaczylem przed soba jakas twarz, a moze tylko mi sie wydawalo. Znowu na ziemie, i teraz czuje sie tak jakbym byl ciagniety. Wszystko zawirowalo i znow tylko ciemnosc. Znowu glosy, teraz jakby blizsze, otworzylem powoli oczy. Jak za mgla zobaczylem niewielkie uwijajace sie jak w ukropie postacie. Jedna z nich podeszla do mnie i przylozyla mi cos do ust. Tym razem zapadanie w ciemnosc bylo calkiem przyjemne. Przytomnosc odzyskalem dwa dni pozniej. Z opowiesci dowiedzialem sie przebiegu walk. Piraci zyskali duza przewage, lecz bohaterska obrona pozwolila zatrzymac ich pochod na obrzezach obozu. Scoia'tael okupily to slona cena placona w pocie i krwi. Podczas gdy pirackie oddzialy przegrupowywaly sie do kolejnego ataku, do obozu przybyly trzy calkiem swieze komanda z Temerii. Na zaskoczonych Berserkerow uderzyly wraz z dzielnymi obroncami obozu i wykorzystujac ich zupelne zaskoczenie odniosly druzgocace zwyciestwo. Z relacji swiadkow wynikalo, ze po stronie wroga padl i ktos znaczniejszy, pewnikiem jeden z komendantow ichnich armii. Obie strony poniosly ciezkie straty, wiec w najblizszych paru dniach nie nalezalo sie spodziewac powazniejszych starc. Niestety wsrod wiesci byly i te nieuniknione, ktorych wczesniej nie chcialem do siebie dopuscic. Nie wszyscy z mych towarzyszy mieli tyle szczescia co ja. Z pewnoscia nie przyniesli wstydu swym przodkom, walczac z uporem do ostatniego tchu, ostatniej kropli krwi. Rany goily sie nadzwyczaj szybko, jednak zostal mi trwaly slad po tych starciach. Piracki sztylet pozbawil mnie znaczacej czesci lewego ucha. Wraz z rozpoczeciem pory Feainn bylem gotow do opuszczenia lazaretu. *** ____ ---- || ||rzeci dzien pory Feainn. Niewielki oddzial posuwal sie powoli skrajem lasu. Rzesisty deszcz nie przestawal padac juz od tygodnia. Ociekajace woda, opatulone w nieprzemakalne plaszcze postacie byly niemal nie widoczne wsrod panujacej dookola szarzyzny i strug deszczu. Mimo tej pogody prowadzacy oddzial Seidhe nie stracil nic ze swego dostojnego kroku. Choc wsrod dlugowiecznych elfow mogl uchodzic za mlodego, jego poorana zmarszczkami, powazna twarz i przepelnione zmeczeniem niebieskie oczy mowily same za siebie. Do oddzialku dolaczyl krasnolud zdajac meldunek ze zwiadu przed prowadzacym elfem. Konsul komanda Scoia'tael zrzucil z glowy kaptur, poprawil przypiety na glowie wiewiorczy ogon o srebrzystym kolorze, po czym wladczym glosem wydal kilka zwiezlych rozkazow. Oddzial zwrocil sie w strone rozstajow, w oddali po drugiej stronie rzeki majaczyla osada "Piec stawow". Irithian aep A'neander przystanal na chwile, przeczuwajac to co mialo nastapic. - Ess'creasa, ess'tuath esse - wyszeptal. Doszedl ich przerazajacy okrzyk bojowy Berserkerow z wysp Skellige. Wsrod lejacych sie z nieba lez zamajaczyly sylwetki piratow. Elf dobyl dwurecznego poszczerbionego miecza, ktorego klinga zaplonela nagle krwistoczerwonym, nieziemskim blaskiem rozswietlajac pole walki. Starcie bylo blyskawiczne i przerazajace. Wiewiorki staraly sie oslonic swego dowodce, lecz brutalna sila przeciwnika przewazyla szale zwyciestwa. Strugi deszczu i zapadajace ciemnosci daly nadzieje na wyrwanie sie z tej matni. Konsul dal znak do odwrotu, Scoia'tael zapadli w lasy. Okrwawiony, ledwo zywy elf wykrzyczal imie Aelirenn po czym rzucil sie biegiem w druga strone. Wiedzial, ze piraci czyhali glownie na jego zycie, chcial dac towarzyszom cien szansy. Jego sladem podazyla wiekszosc sil wyspiarzy znikajac w gestniejacych ciemnosciach. Mimo rozpaczliwych poszukiwan wszelki slad po nim zaginal. *** ___ ||--\ || | ||__/wudziesty piaty dzien pory Lammas. --- Szalenczy poscig trwal juz dobry kwadrans. Wycienczeni wojownicy wpadli na prowadzaca do portu aleje. W oddali zamajaczyly maszty dlugich, czarnych statkow wojennych, uzywanych przez armie Jarla Skellige. W ich serca wstapila na chwile nadzieja, ktora jednak musieli natychmiast porzucic. Na ich karki wsrod bojowych okrzykow i swistu kling wjechaly oddzialy partyzantow noszacych wpiete we wlosy wiewiorcze ogony i zaplecione w warkocze brody i wlosy. Z niesamowita wrecz wsciekloscia Scoia'tael uderzyli na piratow rozbijajac ich obrone. Legor aep Gal'anell splunal z pogarda na zmasakrowane, nieomal nierozpoznawalne zwloki ciemnobrodego ogra. Popatrzylem fanatycznie na ostrze topora po ktorym sciekala jeszcze krew pirackiego komendanta. To za Konsula psie syny! *** __ |--| ||_| ||ierwszy dzien pory Velen. Ktore to juz starcie w tej wojnie? Potoczylem zmeczonym wzrokiem po pobojowisku. Moje spojrzenie zatrzymalo sie na trupie krasnoluda, na jego czarnym berserkerskim pasie. Jego twarz pamietalem jeszcze z Mahakamu, wielu krasnoludow zaciagnelo sie do Jarla w sluzbe. Walczylismy honorowo, lecz gdzies po drodze zagubily sie idee. Zapadajac w lasy calym sercem palalem checia walki z ciemierzycielami i smiertelnymi wrogami naszych ras. Dh'oine pozbawiali nas ziemi przodkow, zagarniali dla siebie i niszczyli bezmyslnie piekno natury, lecz nie mogli pozbawic nas honoru i idei. Szkoda, ze wsrod Starszych Ras znajdowali sie tacy jak ten krasnolud, nie rozumiejacy swego dziedzictwa, nie rozumiejacy naszej walki. An'givare. *** __ // \ || \\_/czternasty dzien pory Velen. Wokol ognisk siedzieli wojownicy o powaznych, kamiennych twarzach. Niektorzy czyscili swoja bron, niektorzy prowadzili polglosem jakies rozmowy. Grupka krasnoludow namietnie oddawala sie grze w karty, lecz zachowywali sie przy tym dziwnie cicho jak na przedstawicieli swojej rasy. Nad ogniem wesolo skwierczala dziczyzna, a tu i owdzie staly dzbany z winiakiem. Wszyscy wyraznie na cos wyczekiwali. Po pol godzinie do ogniska zblizyl sie wyniosly elf, oczy zebranych zwrocily sie na niego - Wyruszamy jutro godzine przed switaniem i niech Aelirenn nas prowadzi - oznajmil krotko. Bezchmurne niebo choc jeszcze szare nieublaganie rozjasnialo sie, a od poludnia wiala lekka, przyjemna bryza. - Elaine tedd, va'en a tuv'llan evelienn morvudd. - odezwal sie ktos z licznego, posuwajacego sie w szybkim tempie oddzialu. - Ess'tuath esse, bloede dh'oine pest - potwierdzil ktos inny. Gdyby ktos stal wtedy ukryty w okolicznych zaroslach, rozpoznalby zapewne ze podrozujacy oddzial to Komando Scoia'tael, zauwazylby tez, ze jeden z elfow ukrywa swoja twarz za szerokim, ciemnozielonym kapturem. Byc moze zdazylby sie nawet przez chwile zastanowic co wiewiorki robia w tej okolicy, lecz z pewnoscia nie uniosl by swojej glowy calo, gdyz wokol oddzialu bezustannie krazyli niewidzialni dla niewprawnego oka zwiadowcy. Przewodzacy Seidhe dal znak, aby ucichly wszystkie rozmowy i by zachowano bezwzgledna cisze, oddzial docieral bowiem w okolice Novigradu, stolicy wszelkiego kupiectwa i havekarstwa. Na ostatnim postoju otrzymalismy szczegolowe informacje i rozkazy. Zwiadowcy zlokalizowali wojska wyspiarzy, nie zdolali niestety jednoznacznie ocenic ich sily. Zanosilo sie jednak na to, ze przyjdzie nam zmierzyc sie z rownie licznym przeciwnikiem. Zerknalem na zakapturzonego Seidhe, pod odchylonym nakryciem glowy na bialych bandazach wykwitaly szkarlatne plamki krwi. Niewyleczone rany z pewnoscie odcisnely sie glebokim pietnem na Konsulu Komanda, lecz samo jego powrot zza grobu mogl oslabic ducha bojowego przeciwnikow. Yaevin de Frein powiodl wzrokiem po zgromadzonych wokol wojownikach, jego wzrok zatrzymal sie Konsulu, ten lekkim, przyzwalajacym skinieniem dal znak by kontynuowal. - Wszyscy dobrze wiecie z kim przyjdzie nam sie zmierzyc. W bitewnym ferworze stac sie moze wszysto, lecz rozkaz jest jasny. Naszym podstawowym celem sa przekleci dh'oine, a przedewszystkim dowodzacy komendanci ichnich armii. - elf zawiesil glos - Mysle, ze wszystko jest jasne. Uzbroic sie! - Pomni lekcji jaka otrzymali wyspiarze nie mieli zamiaru przyjmowac walki w lesnych ostepach. Po krotkiej podchodach postanowilismy przyjac otwarta bitwe, na trakt wyszlismy w okolicach rozstajow... Niezaleznie od tego iz wszelakie pozniejsze kroniki azali i encyklopedyje bitwe ta traktuja wylacznie jako kolejne nieznaczace starcie patryzanckich oddzialow, niewazne z kim, niewazne gdzie i niewazne dla nich powody i idee, wszyscy zyjacy jej uczestnicy poswiadczyliby zgodnie, iz w historii najnowszej prozno szukac starcia tak zywiolowego. Prozno szukac bitwy ktora wyzwolilaby taka furie, nienawisc, lecz takze bohaterstwo i poswiecenie po kazdej ze stron. ...naprzeciw nas stal mur ludzki zakuty w ciezkie zbroje, osloniety wielkimi tarczami i uzbrojony po zeby. Rozwinelismy luzny szyk i puscilismy sie ku przeznaczeniu. Doszedl nas przerazajacy ryk, berserkerzy zbrojna lawa ruszyli w naszym kierunku kolejno wpadajac w swoj bitewny szal. - Smajale powstana! - powietrze przeszyl swidrujacy niski okrzyk. Wokol mnie rozlegly sie bojowe okrzyki towarzyszy - Aelirenn!! - wydzierajac sie z calej sily dolaczylem do nich - Aen Brugge! Aen Shaerrawedd!! - Obie armie uderzyly na siebie scierajac sie i pochwytujac w okrutnym uscisku. Scoia'tael nieprzyzwyczajone do walki w takim tloku poczatkowo poczely sie cofac, lecz wraz ktos zaparl sie o towarzysza, zaczeli nawzajem oslaniac sobie flanki i siec wroga ile wlezie. Tak oto smiertelne zmagania toczyly sie, walka bez pardonu, bez brania jencow. I stalo sie tak iz porywczy Avallah z szyku wyrwal sie i dowodce pirackiego dosiegnac swym ostrzem chcial. I choc atak ow niespodziewany i szalenczy byl, szans na powodzenie wielkich nie mial. Wyczerpany i broczacy krwia elf upadl na ziemie. Wielkie poruszenie w szeregach wiewiorek powstalo, na odsiecz rzucili sie z wsciekloscia towarzysze i w przyplywie zemsty na owego dh'oine uderzyli. - Smierc zamiast hanby! - wykrzyczal odwazny wojownik chwile przed tym jak jego czaszka pekla pod poteznym ciosem. Mignela mi niewielka postac rudego niziolka niknaca wsrod zametu, wrogowie i przyjaciele przemieszali sie zupelnie. Krotko ostrzyzony halfling zostal odciety od naszych sil, a jego los nieomal przypieczetowany. Ledwo starczalo mi czasu by sparowac sypiace sie uderzenia i samemu je zadawac. Obie armie odskakiwaly i doskakiwaly do siebie jak poranione wilki walczace o przywodztwo w stadzie. Nikt nie zdawal sobie sprawy, ze walka powoli lecz systematycznie przesuwa sie w strone miasta. Nagle zagrzewajacy nas do walki rytm bebenkow umilkl. Rozejrzalem sie blyskawicznie, roztrzaskany instrument lezal kolo swego wlasciciela. Konajacy niziolek wygladal tak bezbronnie, jego dlonie zacisniete byly w agoni na paleczkach. Gasnace spojrzenie bylo pelne bolu i niemal oskarzycielskie. Za wszystkie doznane krzywdy i upokorzenia przyszlo mu w koncu zaplacic najwyzsza cene. Ostatnie dziecko swoich rodzicow juz nigdy nie zagra ku ich dumie na rodowym instrumencie. - Ess Caerme - wykrzyczalem i rzucilem sie w sam srodek walki. Niech wiec spelnia sie przeznaczenie, lecz tego dnia sam Grungni czuwac musial nad zyciem moim, gdyz przebic sie w sam srodek oddzialu nieprzyjaciela zdolalem i na tyle uwage jego zaabsorbowac, by towarzysze skutecznie natrzec zdolali. Ogolony do samej skory dh'oine pewnie nawet nie poczul smiertelnego uderzenia, jego zaszle bielmem oczy zastygly na zawsze. Na chwile oderwalismy sie od adwersarzy dokonujac przegrupowania, aby tuz po chwili zetrzec sie ponownie wsrod swistu kling, zgrzytow zbroi i niosacych sie nieustannie okrzykow. - Gar'ean Yaevin - uslyszalem krzyk kogos, odwrocilem sie momentalnie i zastyglem w przerazniu. Zoltooki ogr o zlowieszczym spojrzeniu, zamarkowal uderzenie i wykorzystujac odpowiedni moment zamierzyl sie na elfa ogromnym sztyletem. W tym momencie stracilem go z widoku, panowal nieopisany zamet i chaos. Padaly kolejne trupy ludzi, elfow. - Voe'rle, quess'aen? - krzyknal ktos do mnie wskazujac w strone Novigradu. Od strony miasta zblizal sie w szybkim tempie tuman kurzu. Inni tez zdazyli go zauwazyc - Oddzial konnych wali na nas! Beda tu za niedluzej niz kwadrans. - ocenil Irithian. Konsul dal znak, by wojownicy wycofali sie do puszczy. Wykorzystujac zamieszanie oderwalismy sie od wyspiarzy i zniknelismy w lasch. Na placu boju pozostaly jedynie trupy. Historie drugiej wojny z wyspiarzami skromnym okiem widziana spisal Gorath Aer'threani z kasztelu Saardgrack.