Legenda Topora (książka)

Z ArkadiaWiki
Wersja z dnia 16:09, 13 lip 2008 autorstwa WikiSysop (dyskusja | edycje)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Jump to navigation Jump to search


                                      OD AUTORA:
                                         Jest to opowiesc, ktora w Mahakamie
                                         zaslyszawszy, przekazac ku pamieci
                                         potomnych oraz ku ich wszetecznemu
                                         dobru i pozytkowi pragne. Gwiezdnej
                                         broni nigdym nie widzial i niewielu
                                         jest zyjacych, ktorzy owego dosta-
                                         pili. Tedy na wiare wasza zdaje te
                                         zapiski, jako i ja uwierzylem,
                                         bowiem nie znalazlem ni w slowach
                                         karlow, ni w ich czynach ziarna
                                         falszu, ktore by zwatpienie w mej
                                         glowie zasialo i swiadectwu onych
                                         klam zadalo.

         LEGENDA O BRONI, KTORA Z MILOSCI I GWIAZD SIE ZRODZILA,
         JAK ROWNIEZ SWIDECTWO KRASNOLUDZKIEJ SZTUKI WSPANIALOSCI,
         KTOROM DOKLADNIE POZNAL, A POZNAWSZY, POKOCHAL.



      Niegdys, gdym byl mlody i zycia pelen, zawedrowalem w moich podrozach do
krainy polozonej gdzies na poludniowy wschod od mego rodzinnego Novigradu. Byl
to kraj karlow i do tego w ziemi wyzlobiony, bo krasnoludy pasjami, niczym
krety, lubia pod gorami tunele zlobic. Pobudowali tedy siedziby w gorach, gdzie
komnaty, niczem w palacach najprzedniejszych, w skale nagiej sa wykute. Jakom
sie szybko dowiedzial, palace owe rownie stare sa co gory, a krasnale mieszkaja
w nich, od czasu, gdy pierwszy czlowiek postawil stope na tej ziemi. O cudach, 
jakiem widzial, dlugo by opowiadac, zreszta sporo czasu minelo, nim zaufanie 
karlow zdobyl i pozwolily mi mieszkac u siebie jako gosciowi.
      Osobliwie zaprzyjaznilem sie tam z pewnym starym gnomem, ktory, jak sie
okazalo, do innej nalezy rasy nizli krasnale, jakem pierwej myslal, gdyz takoz
niski i ciemny byl jak reszta i tylko dlugi nos i chuderlawa budowa go 
wyroznialy, alem myslal ze to od starosci. Niewielu ich juz zostalo, bo to
stara i madra rasa, ale do chedozki nieskora. Ten szczegolnie madry byl i 
na wiedze o swiecie lasy, tedy opowiadalem mu, com na swiecie w dalekich 
stronach widzial i com slyszal, a on, nasluchawszy sie, tym samym mi odplacal.
Zaslyszalem tedy razu pewnego stara legende, w ktora krasnale swiecie wierza,
a ktora postaram sie teraz przekazac.


       Dawno temu, gdy tej ziemi nie kalala jeszcze ludzka stopa, a na swiecie
zyly w mnogiej ilosci przerozne rasy i stworzenia, pod Mahakamem kwitla 
wspaniala sztuka i kultura, bo choc tera technologia jest nowoczesniejsza,
to samych karlow nie jest juz tak wiele jak niegdys. Dawniej roilo sie od 
krasnoludow w Mahakamie jak od robakow na scierwie. Mieli tedy duzo rak do 
pracy i sztuka ich kwitla i stawala sie coraz wspanialsza. Kazde pokolenie
zostawialo po sobie coraz wspanialsze pomniki. Ale jak swiat stary, tak stare
sa tez wojny, to i Mahakam nie mogl sie przed nimi ustrzec. W onych czasach
rownie potezne bylo tez inne podziemne plemie goblinami zwane. Gobliny 
mieszkaly w ziemi z koniecznosci, bowiem nie cierpialy swiatla. Byla to
rasa wojownicza, nienawykla do ciezkiej pracy, ktora zdobywala wszystko sila
napadajac na innych. Ich skora byla ciemna, niektorzy twierdza, ze zielona
inni, ze czarna, ale wszyscy, ze gobliny cuchnely okrutnie nawet dla 
krasnoluda, a kto z nimi przebywal, ten wie, ze krasnolud byle smrodem sie
nie przejmuje. I zdarzylo sie dnia pewnego, ze gobliny przebily tunele ze
swoich siedzib do krolestwa Mahakamu i napdly na karly. Odtad rozpoczela
sie trwajaca wielestek lat wojna wyniszczajaca tak krasnoludy, jak i gobliny,
gdyz obie rasy byly rownie potezne. Od tamtych czasow panuje pomiedzy tymi 
rasami zajadla nienawisc i spotkawszy sie w tunelu krasnolud z goblinem
rzuca sie na siebie niczym dwa psy.
       Wojna, toczaca sie u samych korzeni gor, jak wszystkie konflikty zbrojne
prowadzona byla ze zmiennym szczesciem. Mahakam przezywal najazdy, zdarzalo 
sie, ze na wiele lat czesc krasnoludzkich kopalni przechodzila w rece okrutnego
najezdzcy, ale tez byly czasy swiatle, gdy jakis sprawny krol wzial w swoje
rece wladze i czynil takie pogromy goblinow, ze owe siedzialy jak mysz pod 
miotla i trzeba bylo wedrowac wiele dni korytarzami by sie na nie natknac.

W takich tez czasach zyl Marti Gerone, krasnolud, ktory ukochal swoje rzemioslo
i pewna dziewczyne (lub raczej krasnoludke). Od dziecinstwa wykazywal talenty
do rzemiosla i caly jego klan wiedzial, ze bedzie kiedys swietnym kowalem lub
rytownikiem. Marti uczyl sie szybko i juz w wieku 30 lat, mlodym jak na 
krasnoluda, doscignal swoich mistrzow z klanu, tak ze ci nie mogli go juz 
wiecej nauczyc. Opuscil tedy swoj klan, swoja gore i wyruszyl do samego centrum
Mahakamu pod gore Carbon, gdzie od pradawnych wiekow rzadzili krolowie 
krasnoludow, a obecnie starostowie Mahakamu. Tam u samych korzeni gory, 
znajduja sie sie slawne kuznie, gdzie do wyrobu broni i zbroi uzywalo sie
niegdys nie tylko najlepszej na swiecie techniki opracowanej przez gnomy, 
ale i poteznej krasnoludzkiej magii. Marti, zdobywszy sobie uznanie samego
krola dla swej sztuki, dostal sie pod opieke jednego z najslawniejszych 
podowczas kowali-magow, samego Sargona. Pierwsze lata tego terminu, byly dla

Martiego ciezkie, gdy przyzwyczajony do pochwal i uznania, pewny swego
rzemiosla mlodzieniec spotkal sie tylko z przyganami, dostrzegl, ze jego
sztuka jest niczym wobec dziel mistrza Sargona. Kazda sztuka broni czy zbroi
wychodzaca spod reki Sargona wymagala, co Martiemu wydalo sie niezwykle,
wielu dni obrobki. Sargon uczyl Martiego wykonywac glownie, okuwane kilkaset
razy warstwami najcienszego metalu, uczyl go cierpliwosci, dokladnosci i 
przede wszystkim wykorzytywania wewnetrznej mocy talentow, ktore sie posiada,
bo krasnoludzka magia wyplywala z talentow, nalezalo tylko ja odkryc w sobie
i nauczyc sie wykorzystywac. Tak wiec Marti nauczyl sie kochac swoje rzemioslo
prawdziwie i nauczyl sie wykorzystywac moc, ktora plynie z tej milosci. Nauczyl
sie pracowac w kazdym materiale i tego, ze nie ma rzeczy niemozliwych, ze jesli
chce sie cos zrobic trzeba znalezc tylko w sobie moc. Po trzydziestu kilku
latach praktykowania, to co tworzyl zaczelo dorownywac dzielom najlepszych.
Niedlugo stal sie tez znany i czesto wykonywal zlecenia dla samego krola.
     I zdarzylo sie pewnego razu, ze zostal wezwany do sali narad po kolejne
zlecenie. Trwala tam wlasnie narada polaczona ze skromna uczta i przy stole
uslugiwaly corki i zony krasnoludow, bo wsrod tego ludu pochodzenie nie ma az
takiegi znaczenia jak wsrod ludzi. I tam ja zobaczyl. Jej zgrabne, dziewczece
w jego pojeciu ruchy wskazywaly, ze byla mloda, przynajmniej 20 lat mlodsza 
niz on. Jej wdzieczna twarz otoczona byla kaskada kreconych czarnych lokow.


Spod czuprynki zerkaly na niego ciekawie ogromne orzechowe oczy. Marti zajety
swymi studiami pierwszy raz poczul w sercu drgnienie, a wlasciwie palaca 
potrzebe, potrzebe milosci. Jego wybranka byla corka krola, ale nie mialo to
az takiego znaczenia, poniewaz kobiety krasnoludzkie nie dziedzicza po swych 
ojcach i nie ma zwyczaju, aby corki jakiejs osobistosci, w tym nawet krola
byly szczegolnie traktowane. Zwyczajem jednak jest, ze ojciec wyraza zgode
na adoracje corki, jesli uzna, ze ubiegajacy sie jest tego godny. Gdy krol
spytal Martiego czego oczekuje w zamian za nowy miecz, ten sklonil sie i
odpowiedzial: "Daj mi moj krolu pozwolenie, bym mogl ubiegac sie o wzgledy
twej corki." Krol usmiechnal sie na to pod wasem i laskawie zezwolil, albowiem
byl to madry krol i widzial zarowno zachowanie swojej corki jak i szczerosc
kowala. I stalo sie, ze ci dwoje pokochali sie miloscia prawdziwie elfia, jak
twierdzili co bardziej zlosliwi, poniewaz wsrod krasnoludow nie ma takiej 
tkliwosci, takiego romantyzmu w milosci jak wsrod dzieci lasu. Oboje byli dosc
znani, wiec plotki o ich afekcie obiegly caly Mahakam. Sztuka Martiego kwitla, 
a jego wyroby byly coraz doskonalsze, gdyz mialy w sobie dwa serca miast 
jednego. Runy, ktore czynil na klingach, zaklecia, ktore rzucal, byly coraz
potezniejsze, poniewaz wszystko co robil, czynil z mysla o niej.
   Tak minely dwa lata. Marti stal sie dosyc zamoznym i szanowanym krasnoludem
totez, gdy poprosilo pozwolenie, krol zgodzil sie na obrzed polaczenia.
Mial sie on odbyc letnia pora, gdy stopnieja sniegi w dolinach Mahakamu.
Jednak nim to nastapilo stara zmora przypomniala o sobie, odzialy goblinow
znow ruszyly na Mahakam. Atak przyszedl znienacka i skierowany byl bezposrednio
w serce Mahakamu w gore Carbon. Czarne hordy, wspierane przez rozne maszkary,
ktorych nazw dzisiaj juz niekt nie pamieta, nadciagnely w nocy w ciszy 
zalewajac korytarze. Zaskoczone krasnoludy nim ochlonely ze zdumienia, ze nie
zadzialal system ostrzegawczy, zostaly zdziesiatkowane. Do dzisiaj nikt nie wie
jak goblinom udalo sie dostac do serca Mahakamu, bez wzbudzania alarmu. Tej
nocy zginelo wielu mieszkancow gory, wielu wspanialych rzemieslnikow, kowali,
wiele kobiet i dzieci. Marti, gdy tylko uslyszal sygnaly alarmowe ruszyl, w
gore w strone palacu, chwyciwszy swoj wspanialy miecz, zapominajac o sobie
wobec obawy o ukochana. Szedl korytarzami zabijajac wszystko co sie ruszalo
a nie bylo krasnoludem, po pewnym czasie znajdujac sie w centrum walk siekal 
juz na oslep wokol, a jego doskonale naostrzony miecz przechodzil przez 
wszystko, rozcinajac zbroje, klingi i trzony. Nic nie bylo w stanie go
zatrzymac, gdyz byla w nim mlodziencza sila podsycana przez zazarta nienawisc
i obawe o ukochana. Widzac jego zaciecie inne krasnoludy zaczely sie skupiac
wokol i wkrotce udalo sie zorganizowac obrone. Zaczely tez nadciagac posilki
ze wszystkich stron, gdy okazalo sie, ze najazd jest wypadem ogromnego odzialu 
goblinow pod dowodztwem nowego wodza, ktory w ten sposob chcial sie wslawic i
zyskac wsrod swoich szacunek. Powoli walki zaczely sie przesuwac na polnoc 
spychajac gobliny ciemnymi korytarzami do ich odleglych siedzib. Po trzech
dniach juz nawet najbardziej zazarte odzialy krasnoludow przestaly scigac
niedobitkow i wrocily do Mahakamu lizac swoje rany. Marti Gerone przezyl, 
ale przelezal trzy dni bez przytomnosci po strasznym ciosie palka, jaki
otrzymal nad ranem goniac uciekajace gobliny. Gdy wrocila mu przytomnosc 
i zdal sobie sprawe, ze w zasadzie jest caly i zdrow, poza poteznym guzem,
natychmiast pobiegl do palacu zobaczyc sie ze swoja ukochana. Tam powiedziano
mu okrutna prawde: krol, jego rodzina i prawie caly krolewski klan, zostaly
zamordowane, gdyz tutaj wlasnie skierowany byl atak. Jego ukochana nie zyla.
Rozpacz jaka go ogarnelana mysl o stracie, byla rownie silna i nieukojona, jak
wczesniej silna i goraca byla jego milosc. Poprzysiagl zemste wodzowi goblinow,
ktoremu udalo sie zbiec, jak i calej rasie, az po kres swych dni. Jeszcze
tego dnia zamknal sie w swojej pracowni i nie wychodzil stamtad przez miesiac.
Co tam robil dokladnie nikt nie wie, gdyz nikomu nie pozwolil tam wejsc, ale
dochodzily stamtad dzwieki, jakich nigdy nie slyszal zaden krasnolud. Jedni
mowili, ze to sami bogowie zstapili by go w strapieniu pocieszyc, inni, ze
towarzyszyla mu magia jego milosci i nienawisci, ktore polaczone taka potege
mu daly, ze skaly skwierczaly od mocy rzucanych tam zaklec. Trudno dzisiaj
ocenic ile w tym bylo prawdy, a ile falszu, jednak gdy wyszedl po miesiacu,
dzierzyl w dloni topor jasniejacy niebieskim swiatlem, swiatlem gwiazd, bo jako
sie pokazalo z gwiezdnego metalu byl poczyniony. Byla w nim zamknieta nie tylko
moc gwiazd, ale takze calej krasnoludzkiej do goblinow nienawisci i Martiego
milosci. Byl to jego dar dla zmarlej ukochanej. Sam Marti powiedzial, ze bron
ta jest niemozebnie potezna i kazdy, kto wezmie do reki gwiezdny topor,
posiadzie potege zdolna poruszyc gory. Jak dzilal topor dzisiaj juz nikt nie 
wie, bowiem sam tworca go dzierzyl i poprowadzil liczne wyprawy przeciwko
ciemnym stworom, z ktorych zawsze calo wracal. I stalo sie, ze zadrzal rod
goblini, przed imieniem Martiego i potega jego gwiezdnej broni. Gdy wiele lat
pozniej kowal umieral ze starosci, przekazal swoj cudowny topor krolom i 
nakazal go strzec, gdyz poki gwiezdny topor broni Mahakamu zaden najazd nie 
jest grozny.
     Wiele wiekow panowal pod gorami spokoj, ale jak wszystko sie konczy, tak
i nastal koniec pokoju. A zdarzylo sie to po naturalnej smierci krola, kiedy
o wladze zaczelo sie dopominac dwoch majacych rownorzedne poparcie kandydatow.
A byli to Dalil i Caleb. Na krasnoludzkim wiecu nie zdolano rozstrzygnac sporu
kto ma rzadzic, gdyz obaj otrzymali rowna ilosc glosow. Sytuacja wydawala sie
patowa, jednak Dalilowi udalo sie przekupic czesc starszyzny obietnicami i 
zyskac jej poparcie. Dziei temu zostal wybrany krolem, a decyzja ta jest u 
krasnoludow swieta i nieodwolalna, totez Dalil nie kryl sie z podstepem, 
ktorego uzyl. Gdy dowiedzial sie o tym Caleb, wpadl w szal i przeklal krola.
W nocy, gdy wszyscy spali, zakradl sie do palacu i uzywajac podstepu zabil
dwoch straznikow, a nastepnie skradl gwiezdna bron z sali tronowej. Wiedzial, 
ze nie ma juz dla niego miejsca wsrod krasnoludow, wiec uciekl spod gory 
Carbon. Biegl wiele dni korytarzami sam nie wiedzac dokad. Czul sie silny
i to go zgubilo, bowiem trafil na duzy odzial goblinow. Dzielnie walczyl i 
dopoki dzierzyl topor nie mogli go pokonac, uciekli sie zatem do podstepu i
scieli go z nog dluga pika. Caleb upadajac upuscil swa jedyna nadzieje,
nadzieje wszystkich krasnoludow, Gwiezdny Topor. Pozbawiony ochrony szybko
zostal zabity, a bron dostal sie w rece goblinow, ktore zaniosly ja swemu
przywodcy. Jego dzika radosc rozniosla sie echem po calym Mahakamie, jak
powiadaja, gdy zobaczyl przedmiot, ktory spedzal sen z powiek, kazdemu 
goblinowi. I znow czarne hordy, ktore przez lata obaw rozplenily sie strasz-
nie, zaczely najezdzac na krasnoludzkie plemie odbierajac karlom owoce ich
pracy, a czesto i zycie. Wyniszczajaca wojna zaczela sie znowu, bo gobliny
dobrze chronily Gwiezdny Topor i wszelkie proby odzyskania go spelzly na
niczym. Przez lata obie rasy zabijaly sie, az zostala na swiecie ich dziesiata
czesc, a potega ich stawala sie coraz mniejsza. W koncu odzialom zaczepnym
trudno bylo sie spotakac w setkach mil korytarzy, ktore niegdys tetnily
krasnoludzkim zyciem. I zapanowalo cos w rodzaju rozejmu, a polegalo na tym, ze

ani jedna ani druga rasa nie zapuszczaly sie juz na obszary przeciwnika,
gdyz nie pozostalo im juz wielu wojownikow. Taki stan rzeczy trwa do dzis.
Kazdy krasnolud wie, ze gdzies tam pod Mahakamem, gdzie koncza sie znane 
korytarze, sa przejscia, ktorymi mozna dojsc do gobliniego panstwa, gdzie po
dzis dzien spoczywa Gwiezdny Topor, nadzieja krasnoludow i potezna moc, ktora
tylko czeka, aby ja wyzwolic.



     Historie ta zaslyszal i ku pamieci zachowal Drake Hohensolt, podroznik
                                                                     dziejow.