Albert Thanned - Przyklad mestwa i wiary (książka)

Z ArkadiaWiki
Wersja z dnia 18:35, 27 gru 2018 autorstwa Falerok (dyskusja | edycje)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Jump to navigation Jump to search
Jeden z bohaterow Kampanii Averlandzkiej. Zaslynal w trakcie Bitwy w
obozie orkow, ktora zostala opisana w ksiedze Kampania  Averlandzka
zdobycie obozu czarnych orkow Pominmy jego zyciorys i opiszmy samo
zdarzenie... Przydzielony do oslony Wielkiego Mistrza walczyl u jego
boku  jak  demon  jakowys. Gdy  trzy  trolle  rzucily sie na Conrada
wlasnym cialem go zaslonil.Trzy ogromne maczugi, straciwszy mu zbroje
lekka  i  juz  w  boju zluzowana, zmasakrowaly jego cialo, raniac mu
brzuch straszliwie. Padl nie wydawszy jeku,  rozdarty  potwornie  na
pobojowisku, w chwili gdy nadbiegli inni Sigmarczycy i trollom odpor
dali Mistrza  oslanijac. Albert  caly  swoj pochod  ten  odbywal  na
wiernym koniu czarnym jak skrzydlo kruka, ktory od  dawna mu sluzyl.
Byli to towarzysze nierozlaczni i przyjaciele, kon znal glos,  chod,
czul pana z daleka. W pochodzie zdawali sie jednym  jakim centaurem,
w ktorym dusza i mysl obu byla wspolna. Gdy Albert zakrwawiony padl,
oburacz chwytajac rozdarte cialo, z ktorego  wychodzily  wnetrznosci,
kon stanal nad nim, kopytami wryl sie w ziemie  i  zaslonil go soba.
Uchronil go od stratowania i zgniecienia,ktorego ofiara padlo drugie
tyle,  co  zabitych  mieczem  i  toporem.  Albert  wychowany  byl  i
zahartowany, jak na rycerza przystalo. Kazdej  chwili  gotow umrzec,
kazdej godziny gotow cierpiec,czujac zycie w sobie -oburacz nacisnal
wnetrznosci- i pozostal pod koniem wsrod wrzacego boju, i  czekajac,
co zrzadzi Sigmar. Mial li byc ocalony z wyroku jego,  potrzeba  bylo
meznie doczekac chwili, w ktorej mogl nadejsc ratunek - przeznaczone
mu bylo umierac- powinien byl zmestwem dotrwac do zgonu. Kon stal nad
nim ciagle - innym wyrywajacym sie i cwalujacym  po  pobojowisku,  a
napadajacym  na  niego broniac  sie  i  oslaniajac  pana. Albert nie
widzial  juz, co  sie  dzialo  wkolo niego, slyszal  jeno zwycieskie
okrzyki swoich...Krew  z  ran  plynela  obficie,  rece  w  niej obie
zbroczone  czul  jak ukropem oblane, nie  mogl  ich odjac na chwile,
gdzyz poszarpane cialo razem z krwia wyrzuciloby wnetrznosci.
Pot wystepowal mu na czolo, modlil sie spokojnie. Rachowal, rychloli
ratunek jaki zjawic sie moze, azali mu tak dlugo sil stanie? Mdlosci
chwilami jakby oblokiem oslanialy mu oczy,  lecz  wielka  sila  woli
zwyciezala je - otrzasnal sie z meczarni tej  spartanska sila - sila
meczennikow  tych, ktorych  zycie  potegowala  wiara... Nie  stracil
jeszcze nadziei...Krew uplywala wprawdzie lecz silne dlonie trzymaly
rozdarte rany spojone. Reka wpychal jelita i - czekal.. Boj sie zdal
oddalac od niego...zblizyl raz znowu, odbiegl i  cisza natapila  dla
niego prawie od walki straszniejsza. Kon z glowa spuszczona, to stal
spokojny, to rzeniem niecierpliwym wolac sie zdawal na pomoc ludzi..
O  ile  Albert mogl dojrzec, zywego  dookola nie bylo juz nikogo. Na
wpol  wbity  w  ziemie lezal przy nim ork z glowa obnazona, z ktorej
helm  spadl  ze  znakiem  podkowy  konskiej  na  czaszce   i   czole
strzaskanym. Dalej  nieco  kon  dogorywajacy na  prozno usilowal sie
zerwac na nogi, przednimi kopytami ryl ziemie, do pol sie dzwigal  i
opadal. Dalej widac bylo pogruchotane  wlocznie  z ostrymi drzazgami
sterczacymi do gory polamany orez, kupy blota.Z dala,z miejsca gdzie
oboz orkow byl, dochodzil gwar i okrzyki  zwycieskie... Albert  czul
ze  Wielki  Mistrz  otrzymal  pole, ze tam  bracia jego weselili sie
ocalona czcia rycerska.Gdyby zginac przyszlo - myslal w duchu - krew
nie darmo  przelalem. Rece  mu  dretwialy,  sily  sie  wyczerpywaly.
Mialzeby nikt na pobojowisko nie zajrzec? Noc nadchodzila...........
Piesn  przebrzmiala, wrzawa  nastapila,  po  niej  przestanki ciszy,
wolania i oklaski. Lecz sluch jego tepial,oczy coraz mniej widzialy,
czul ze kon stojacy nad nim drzy i slania sie.  Rzal  coraz slabiej,
coraz rzadziej, ruszyl sie w koncu ostroznie, zszedl  o  krok, glowe
spuscil nozdrzami dotykajac jego twarzy...Zdawal  sie  patrzec   czy
zyje..Albert slabym glosem zawolal go jak zwykle... Kary drgnal, ale
i jego opuscily juz sily - z wolna legl przy panu...Nadzieja  zaczela
slabnac  w  sercu Alberta. Czulze  nie  wydola  dlugo,   ze   dlonie
zmartwiale  ran  nie  utrzymaja i wnetrznosci wyniosa ze soba zycie.
Potem  zimnym  oblewalo  sie  czolo. Modlil  sie,  dusze   polecajac
Sigmarowi.. Zamknal oczy... Wtem kon poderwal sie na nogi, wyciagnal
szyje  i  rozpaczliwie zarzal.  Zdalo  mu  sie  ze  uslyszal ludzkie
glosy... zem mignely swiatla, ze ziemia tetnila chodem ludzi,biegiem
koni. Otworzyl zwolna oslable powieki. Nad nim  stal z jasna twarza,
otoczona blaskiem nieziemskim Wielki Mistrz w swej zbroi potluczonej
i plaszczu bialym.Patrzal na niego. - Sigmarze - co on za straszliwa
meke  ponosi.....Tys  przeciez  mnie  zaslonil..... -   badz  dobrej
mysli - odezwal  sie  Mistrz - jezeli  sie  z  tych  ran   wyleczysz
wynagrodze cie wielce Ja  i  caly  Zakon. Wielki  Marszalek  stojacy
nieopodal nakazal natychmiast na nosze Alberta wziac  i przeniesc do
obozu  gdzie  medyk  mial  mu  rany  opatrzyc  i  obwiazac.  Albert,
dotrwawszy do tej chwili wiecej moca ducha nizli  ciala,  gdy  uczul
ze juz pod opieka - omdlal Mial zaledwie czas, czujac  opadajacym na
silach, zawolac ku rycerzom - Karego mego zabierzcie!

Gwoli  informacji  twojej czytelniku.  Albert  calo  wyszedl z owych
zapasow  ze  smiercia. Jednak  rany  odniesione nie pozwolily mu juz
wiecej walczyc. Cieszyl sie ogromnym  szacunkiem  wsrod wspolbraci,
ktorzy zawsze mowili o nim i jego wyczynie z podziwem.  Dal przyklad
wytrwalosci, wiernosci i hartu ducha. Wielu mlodym braciom  stawiano
Alberta za wzor rycerza, honoru i wiary... Sigmar mu dopomogl zniesc
z  godnoscia  najwieksze  meki,  dal  mu  sile. Tak  wiec wierzajcie
braciszkowie w moc Sigmara i niech ona zawsze z wami bedzie...