Hathaldir

Z ArkadiaWiki
Wersja z dnia 10:59, 17 cze 2007 autorstwa Yarbar (dyskusja | edycje) (dodano opowiadanie)
Jump to navigation Jump to search

Hathaldir, człowiek. Nawrócony wzynawca bogów chaosu, profesjonalny najemnik służący w Komapnii Gryfa i Straży Kupieckiej. Przywódca zbuntowanych najemników. Wróg Osadników, których uwielbiał wycinać w pień.

Ciekawostki, logi

Opowiadanie Hathaldira

Opowiadanie napisane przez Hathaldira. Stanowiło ono jednocześnie jego podanie do Kompanii Gryfa.

Goraco. Kolejne wzniesienie i kolejny morderczy marsz. Kolejne kroki i kolejne wycie rannych zolnierzy noszonych na lektykach. To juz trzeci dzien. Trzeci dzien od czasu jak przeszlismy to pieklo. Siedemnastu zabitych. Czterdziestu i paru rannych. Pieciu calych, z kilkoma siniakami i otarciami. Chwila ciszy, potworny jek i krzyk ktoregos z naszych. - ... rwa mac!. Medyka ! ! ! Osiemnastu zabitych.

Jeszcze wczoraj... Kulawy zadumal sie na chwile. Wyjal srebrzysty noz zdobyty na odleglych ziemiach. Falujacy od goraca horyzont rozmazal sie nagle. Zaczal wirowac, przybierac dziwne ksztalty. Jeszczcze wczoraj bylismy tak daleko, teraz kilka dni i znowu bedziemy w obozie. Spojrzal na noz. Chwycil go mocniej w reku i rzucil w bialy jak snieg piasek pustyni. Chlodna klinga odbila wrzace nienawiscia slonce, ktore nieprzyjemnie oslepilo kulawego. Zmruzyl oczy i przyslonil twarz reka. Zaklnal. Trzeci dzien.- pomyslal starajac sie plunac slina z suchych jak wior ust. -Hathaldir! Biegiem! - rozlegl sie przytlumiony glos jednego z dowodcow. Kulawy podniosl sie ciezko ze sterczacego z piasku kamienia. Stanal na nogach. Znowu swiat zawirowal dookola niego.

  • * *

Cimnosc. Przerazliwy krzyk.

Pole bitwy.

- Trzymac sie blisko - zakrzyknal bialy jak snieg kapitan. Krabopodobne monstrum o dwoch glowach i dziwnych osmiorniczych mackach ruszylo w nastroszone halabardy ktore tylko czekaly na atak. Ogromny segmentowy tulow hybrydy natarl na pierwsze szeregi lamiac zaparte w ziemi drzewce. Rozlegl sie przerazliwy pisk potwora. Kolorowe chusty z glowa orla darly sie pod druzgocacymi ciosami zakonczonych kolcami macek. Kolejne krzyki, kolejne trupy. Okrazona bestia tratowala wszystko na swojej drodze. - Kusze kurwa! Dawac kusze! Drzace rece kusznikow lataly we wszystkie strony. - Kusze kurwa! Strzelac! Chude rece mlodego zolnierza puscily strzale. - Kurwa ! Kusszz...- Belt utkwil w szyi wykrzykujacego porucznika. - eeeeee....

Mlody kusznik ktory wypuscil belt padl prawie bez zycia na ziemi. Zemdlal. Juz kolejny zolnierz zemdlal. Kulawy mezczyzna widzial wszystko. Siedzial skulony na blankach czarnej wiezy. Trzasl sie. Patrzal. Patrzal na klebiace sie pod brama czarne postacie. Patrzal na mackowate monstrum. Nagle w jego uszach zabrzmialo dziwne dzwonienie. Zamknal usta. Znowu ciemnosc. Mokro.

  • * *

- Dajcie drugie wiadro wody. Juz nie, nie. Nie trzeba. Ocknal sie - mowila rozmazana postac nad twarza kulawego. - Zemdlales chlopcze. Dobrze sie czujesz? Mozesz isc? Skinal glowa na znak ze moze.

I szedl.

Myslal znowu. O czarnej twierdzy, o potworze, o kuszniku. Wbil wzrok w czarna od pylu chuste z przedziwnym ptakiem.

Jakie to uczucie. Siedziec samotnie na blankach czarnej twierdzy. Ty wiesz, ze oni przyjda. Zawsze przychodza, a jednak dalej tkwisz na blankach i czekasz. Na co ? Na smierc, na wybawienie. To zadna roznica. Wazne jest tylko to, ze cie zabija. Bo tylko smierci pragnie wiezien czarnej twierdzy. Kazdej pelni czeka na czarne plaszcze. O kazdej pelni wychodzi na blanki. Dziwne.

- Hat czy jak ci tam na imie! Szybciej kur.. Kulawy przyspieszyl nieco kroku klnac na swoje kolano.

Znowu sie zadumal.

  • * *

Biala sala. Dziwna rozzarzona kula, ktora rozswietlala cale pomieszczenie.

- A temu co sie stalo. - Mowil owiniety w bialy kitel medyk.- paskudna rana jakby mu noge prasa przygniotla. A teraz zobaczycie jak sie pracuje w stolycy. Patrzcie i uczcie sie.

Lezacemu na lozu czlowiekowi obraz zaczal sie rozmazywac.

  • * *

Pole bitwy.

Kulawy parl do przodu wspomagajac sie rytmicznymi rabnieciami miecza, a krwawa pozoga ostawala po sciezce, ktora przemierzal oddzialy wroga. Ciecie z prawej, parada i piruet z cieciem od dolu. W pachwine i do obojczyka. Ciala padaly bez zycia jedno po drugim. Lancuchowy morgenstern swisnal mu za plecami oplatajac noge. Zelazna, naszpikowana cwiekami kula zawinela sie i z wielkim impetem gruchnela mu w kolano. Chcywil sie za palaca bolem rane, zawyl i z pelnym nienawisci okrzykiem jeszcze mocniej parl do przodu. Wpadl w trans. W szal, w ktorym zaden wrog nie mogl stanac na jego drodze, a twarz spowijal grymas wscieklosci.


  • * *

Znowu wszystko sie rozmazalo.

Biala sala.

- To korbacz. - wymamrotal pol przytomny do trzymajacego, drzacymi dlonmi, skalpel medyka.

  • * *

Otrzasnal sie znowu czujac goracy piasek. Zlapal mlodzienca za ramie. - Gdzie jestesmy? - spytal beznamietnie i spojrzal na niego. Twarz mial trupioblada. Zostalo znamie. Jedno jedyne znamie. Po czym? Sam nie wiedzial. Domyslal sie. Pamietal czarna wieze i klebiace sie pod nia cienie. Pamietal hybryde, ktora z kazdym atakiem slabla. Pamietal swoje potworne szpony wbite w chlodny kamien. Pamietal swoje nieludzkie oblicze odbite na powierzchni wody.

- Kapitanie ! Kapitanie ! - krzyknal zlapany za ramie zolnierz. - Spi kapitan. -przerwal wysoki zolnierz - Dajcie go tutaj. Trzeba cos z nim zrobic. Wyglada jako tako, jak odnowi sily moze sie na cos przydac i tak brakuje nam ludzi. Polowa oddzialow wyrznieta w pien. To juz nie te czasy. Idzcie spac zolnierzu. Jak dotrzemy do wiezy kapitan zadecyduje o wszystkim. Mlody wybauszyl oczy. - No co tak patrzycie. Ja mam pierwsza warte.

Mlody zolnierz polozyl sie na goracym piasku, nakryl sie skorami i zapadl w sen, w ktorym odwiedzila go znowu czarna postac na szczycie wiezy. Zerwal sie z krzykiem.

- Wiem wiem. Takie zycie najemnego zolnierza. - odrzekl mu wartownik. - Ale jest na to sposob. Mysl o dniu wyplaty. Zawsze skutkuje.

-Za dukat co jak slonce zloty - wymamrotal do siebie wartownik patrzacy na zachod.

Ogniste slonce skrylo sie za smaganym wiatrem horyzontem. Blysnelo jeszcze raz odbite od pedzacego po niebie obloku i spowilo cala pustynie w mroku. Nocne ptaki wypelnily glucha pustke swoim wrzaskiem. Zalopotaly skrzydlami i odlecialy za kolejne wzgorze. To, za ktorym juz bylo niedaleko.

Rozlegl sie ochryply kaszel i cichy jek ulgi. Dziewietnastu zabitych.