Driada

Z ArkadiaWiki
Jump to navigation Jump to search

Driady to rasa istot żyjących w Ishtar. Są one rozumne i posługują się trochę zmienioną Starszą Mową. Po agresywnej kolonizacji kontynentu przez ludzi, skupiły się w lesie Brokilon. Gdy ludzie zaczęli wysyłać i tam ekspedycje wojskowe i łupieżcze, driady, nie mając już dokąd ustąpić, stopniowo zaczęły bronić się coraz zacieklej. Ostatecznie przyjęły metodę odstraszania nieproszonych gości strzałami z łuku, a Brokilon owiała sława miejsca bardzo niebezpiecznego. Dzięki temu mieszkające tam driady są mniej niepokojone przez awanturników.

Driady cechuje wysoka wrażliwość zmysłowa, dzięki czemu między innymi znakomicie strzelają one z łuku, w dzień i w nocy. Poza wybranymi miejscami i względem wszystkich, oprócz bardzo wybranych istot, driady brokilońskie gotowe są bronić swojego domu na śmierć i życie. Naruszenie granic lasu wiąże się z ogromnym ryzykiem szybkiej śmierci. Niezwykle trudno nawet odnaleźć łuczniczki i zwiadowczynie, opanowały one sztukę kamuflażu znakomicie, od dziecka żyją w lesie i z natury są predysponowane do tych warunków.

Z drugiej strony, w głębi Brokilonu istnieją trudno dostępne osady driad, gdzie spotkać można nie tylko wojowniczki, ale i inne driady, na przykład uzdrowicielki.

Występowanie

  • Driady można spotkać głównie w Brokilonie, lecz inne stare i rozległe puszcze też mogą być ich domem.

Cytaty z literatury

Ksiazki.png
Poniżej opisane jest tło literackie na którym MUD bazuje.
Oznacza to, że podane tu informacje mogą nie mieć przełożenia na kod Arkadii, lub nawet w szczegółach mijać się z nim, służą za to lepszej orientacji w atmosferze świata gry i odgrywaniu postaci.

Nie usłyszał. Poczuł obecność.

— N'te mire daetre. Sh'aente vort.

— Nie strzelaj... – wyszeptał, posłusznie nie oglądając się. – N'aen aespar a me... Przybywam w pokoju.

— N'ess a tearth. Sh'aente.

Usłuchał, choć palce ziębły mu i drętwiały na strunach, a śpiew z trudem dobywał się z krtani. Ale w głosie driady nie było wrogości, a on, do cholery, był zawodowcem.
(...)

Tym razem pozwolił sobie na rzut oka przez ramię. To, co przycupnęło obok pnia, bardzo blisko, przypominało omotany bluszczem krzak. Ale to nie był krzak. Krzaki nie miewały wielkich błyszczących oczu.

Pegaz prychnął cicho, a Jaskier wiedział, że za nim, w ciemnościach, ktoś głaszcze jego konia po chrapach.

— Sh'aente vort – poprosiła ponownie przycupnięta za jego plecami driada. Jej głos przypominał szum liści uderzanych deszczem.

— Ja... – zaczął. – Ja jestem... Jestem druhem wiedźmina Geralta... Wiem, że Geralt... Że Gwynbleidd jest wśród was w Brokilonie. Przybywam...

— N'te dice'en. Sh'aente, va.

— Sh'aent – łagodnie poprosiła zza jego pleców druga driada, nieledwie chórem z trzecią. I chyba czwartą. Nie był pewien.

— Yea, sh'aente, taedh – powiedziało srebrzystym dziewczęcym głosem to, co jeszcze przed chwilą wydawało się poecie brzózką rosnącą kilka kroków przed nim. – Ess'laine... Taedh... Ty śpiewaj... Jeszcze o Ettariel... Tak?

• Czas pogardy, str. 203-204


— Zimno tu – wzdrygnął się Jaskier, trzeszcząc gałęziami, na których siedzieli. – Może by tak rozpalić...

— Nawet nie myśl o tym – mruknął wiedźmin. – Zapomniałeś, gdzie jesteś?

— One do tego stopnia... – trubadur rozejrzał się płochliwie. – Żadnego ognia, tak?

— Drzewa nienawidzą ognia. One też.

— Psiakrew. Będziemy siedzieć w chłodzie? I w tych cholernych ciemnościach? Gdy wyciągnę rękę, nie widzę własnych palców...

— To nie wyciągaj.

• Czas pogardy, str. 205


Driada nie odpowiedziała, ale i nie odeszła. Przykucnęła obok. Jej czoło przepasywał wianek, długie włosy spadały na ramiona. W świetle włosy wyglądały na zielone, a może i naprawdę takie były. Jaskier wiedział, że włosy driad miewały najdziwaczniejsze barwy.

• Czas pogardy, str. 206


— Chyba jej nie obraziłem, co? – spytał cicho. – One mówią własnym dialektem, nie znam grzecznościowych form...

— Sprawdź, czy masz nóż w brzuchu – w głosie wiedźmina nie było ani drwiny, ani humoru. – Driady reagują na obrazę wbiciem noża w brzuch. Nie bój się, Jaskier. Zdaje się, że są skłonne wybaczyć ci znacznie więcej niż językowe potknięcia. Koncert, który dałeś pod lasem, najwyraźniej przypadł im do gustu. Teraz jesteś ard táedh, wielki bard. Czekają na dalszy ciąg „Kwiatu Ettariel”. Znasz dalszy ciąg? Bo to przecież nie twoja ballada.

— Przekład jest mój. Wzbogaciłem też nieco elfią muzykę, nie zauważyłeś?

— Nie.

— Tak przypuszczałem. Na szczęście driady lepiej znają się na sztuce. Gdzieś czytałem, że są niezwykle muzykalne. Dlatego ułożyłem mój sprytny plan, za który, nawiasem mówiąc, jeszcze mnie nie pochwaliłeś.

— Pochwalam – powiedział wiedźmin po chwili milczenia. – To było rzeczywiście sprytne. A szczęście też ci dopisało, jak zwykle. Ich łuki biją celnie na dwieście kroków. Zwykle nie czekają do chwili, gdy ktoś przejedzie na ich brzeg rzeki i zacznie śpiewać. Są bardzo wrażliwe na nieprzyjemne zapachy. A gdy trupa uniesie nurt Wstążki, to im nie cuchnie pod lasem.

• Czas pogardy, str. 206-207